VIII

1.5K 131 22
                                    

Stoimy na zewnątrz. Jest jakiś miliard stopni poniżej zera i aktualnie chyba zamarzły mi dłonie.

Osobiście uważam to za całkiem bez sensu. Przecież i tak ich tu nie ma. Gdyby Ben był kilkanaście metrów od nas, na pewno...

Szlag. Wykrakałam.

Poe zrywa się dosłownie z krzykiem i chowa za pagórkiem, głęboko w trawie. Ja stoję jak sparaliżowana.

- To Porządek! - syczy do mnie Poe. - Chodź tu!

Biegnę do niego i cicho chowam się w trawie. Błogosławię instynkt, który kazał mi zabrać zabrać z pokoju blaster.

Wychylam się i widzę jego. Ma na sobie swoje czarne ciuchy. Głowę ukrył w kapturze i nie widzę jego prawej ręki. Zaczyna mnie mdlić.

- Znajdźcie ją - pogania szturmowców. - Wiem, że tu jest. Macie ją znaleźć.

Ben.

W myślach wymawiam jego imię. Odwraca się, i klnie pod nosem. Nie może zlokalizować mnie po myślach. Nie wie, że jestem dosłownie tuż obok...

Gdzie jesteś?

Jego głos nie jest wściekły. Brzmi raczej jak miaczenie skatowanego kota.

Pozwól nam odejść.

Nam?

Mi i Poe. Finnowi. Chewie'emu.

Prawie słyszę, jak wzdycha. Widzę, jak pociera czoło dłonią.

Nie mogę.

Proszę. Ben.

Nie proś mnie o coś, czego nie mogę zrobić!

Teraz jest wściekły. Poe wierci się obok mnie. Z jego perspektywy Ben musi wyglądać jak schizofrenik.

Powtarzam prośbę. Patrzy w trawę, dokładnie w moją stronę.

Ale nie krzyczy do żołnierzy. Tylko... wykonuje ledwie zauważalny ruch głową.

Biegnijcie. Ale ani słowa, inaczej każę was powystrzelać. 

Odwraca wzrok i specjalnie odchodzi kilka kroków stąd.

Poe zrywa się do biegu, ja tak samo. Kilka sekund później spoceni ze stresu stoimy za metalową ścianką statku, próbując złapać oddech.

- Nikogo tu nie ma, sir - melduje jeden ze szturmowców.

- Wiem. Nie jestem ślepy! - warczy Ben w odpowiedzi. - Zwijamy się.

Szturmowcy nie protestują. Idą krok w krok za nim, dumnie niosąc swoje bronie, z których, wedle Finna, ledwie umieją strzelać.

Dziękuję, Ben.

To pozostaje bez odpowiedzi.

*

Całą resztę dnia siedzę w pokoju i medytuję. Nie wyczuwam ani nie słyszę Bena. Rycerz ciemności gdzieś zniknął.

Nagle czuję, że muszę z nim porozmawiać. Teraz. Natychmiast. Że muszę wytłumaczyć mu parę rzeczy...

- To twoja sprawka?

Prawie podskakuję na dźwięk jego ostrego jak brzytwa głosu. I tego tonu. Mówi z wyrzutem.

- Być może - rzucam szybko. - Ben, musimy porozmawiać.

Kiedy ostatnio nazwałam go Benem, prawie mnie udusił. Ale tym razem nie reaguje.

- O czym? - pyta. Siada na moim łóżku i splata dłonie.

- Przepraszam - szepczę, a on dosłownie zamiera i zaczyna wpatrywać się we mnie tymi oczami.

- Za co?

- Ręka - wskazuję podbródkiem jego prawe ramię i odwracam wzrok. On zaczyna się śmiać. - Co cię tak bawi?!

- Przepraszasz mnie za to, że odcięłaś mi rękę? Litości - mówi, kiedy zaczyna się uspokajać. - To normalne, że wszyscy faceci ze Skywalkerów prędzej czy później tracą rękę.

Kiedy zapada cisza i wychodzę, Ben wstaje i gwałtownie chwyta mnie za rękę.

- Sama mnie tu wezwałaś - mówi. - Nie odchodź jeszcze.

- Dlaczego? - szarpię się, ale on nie daje mi wyrwać dłoni.

- Oczekuję czegoś w zamian za to, że puściłem was wolno - uśmiecha się psychiczne.

- Och? - zanim się orientuję, co robi, już przyciska mnie do ściany. - I tak nic ci nie dam...

- Mogę wziąć, cokolwiek zechcę, mała - używa tego samego tekstu co przy przesłuchaniu. Usiłuję się uwolnić, ale nic z tego. Jest silniejszy.

- Nic ci nie dam - zostaję przy swoim, ale przestaję się szarpać. - Puść mnie. Natychmiast, albo zacznę krzyczeć.

-  Nie tak ostro. - Puszcza jedną moją rękę.

Mam ochotę przyłożyć mu najbliższym meblem prosto w twarz i zetrzeć ten wredny uśmieszek.

- Czego konkretnie oczekujesz? - pytam.

- Obietnicy, że spotkamy się znowu twarzą w twarz.

I Need To Forget - ReyloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz