XX

901 76 17
                                    

Między nami wyrasta wysoki na trzy metry słup ognia i ziemi. Coś wybucha. Słyszę krzyki, płacz, spanikowane głosy.

Zaatakowali nas.

- Rey! BOŻE, Rey, żyjesz?!

Chwyta mnie za rękę i odciąga od miejsca wybuchu. Krzyczę. Ręka z czujnikiem mnie pali, nie wiem, co się dzieje, dlaczego nas zaatakowali, jak nas znaleźli...

No jasne. Czujnik. To wszystko było grą Huxa. Powiedział, że tym może mnie spokojnie zlokalizować i wyśledził bazę rebelii. A plany pozwolił mi wysłać, bo wiedział, że wtedy szybciej wrócę do bazy.

Wszystko zaplanował. No jasne, że tak.

- Rey... mała, nic ci nie jest? - dłonie Rena trzymają moją głowę w objęciach, kiedy on, rozbieganym wzrokiem sprawdza, czy nic mi się nie stało. - To było... jak nas znaleźli? Powiedziałaś im?

- Oszalałeś? - teraz to ja zaczynam przyglądać się jemu. Odłamek drasnął jego ramię, ale nie spowodował nic gorszego niż rozcięcie ubrania na ramieniu. - Tobie nic nie jest?

Kręci głową. Wstaje z klęczek i przez chwilę patrzy na mechaniczną rękę, całą brudną od ziemi. Potem podnosi wzrok na naszą bazę.

- Musisz to zobaczyć.

Podnoszę się i staję obok niego.

Baza nie istnieje. Został z niej płonący wrak. Nagle oblewa mnie zimny pot.

- Twój miecz świetlny. Został w środku - mówię cicho. - Nie zabrałam go ze sobą.

Ściąga brwi, ale nie dostaje ataku paniki, jakiego się spodziewałam.

- I tak potrzebowałem nowego - stwierdza w końcu.

Wtedy prawda uderza we mnie z potrójną siłą. Zaatakowano nas znienacka. Mieliśmy dwa statki poza bazą. Baza i jeden ze statków, Silencer Bena, spłonęły. Transportowcem mogło uciec maksymalnie pięć osób. W samej ekipie Syndulli była szóstka. Nas była czwórka, czyli razem było nas dziesięciu. Dwójka się uratowała, uciekła piątka, więc co najmniej trójka zaginęła albo zginęła.

Wtedy z dymu wyłania się kaszląc ruda postać. Jest wysoka, wyższa ode mnie, niższa od Bena.

Katharsis.

- Benny... - zwraca się do niego, a ja mam ochotę mocno jej przywalić. Ben się nie rusza. - Co się stało?

- Zaatakowano nas - odpowiada zdawkowo Ben. - Dobrze się czujesz, Katharsis?

Ta krzywi się i mierzy mnie wzrokiem, jakby podejrzewała, że mam coś wspólnego ze zmianą zachowania chłopaka. Mogę zaręczyć, że nie mam.

- Płuca - charczy. - Ale poza tym jest dobrze. Chewie i Saddàn nie żyją. Przykro mi. Byli w sali dowodzenia.

Ben się rozluźnia, a jego oczy stają się lekko zaszklone. Chewie zginął. Saddàna nie znałam, musiał być kimś z oddziału Syndulli.

- Chodźmy stąd - proponuje Ben, a ja i Katharsis zgadzamy się bez wahania.

On idzie przodem. Zna Savareen lepiej niż my. Rozgląda się dookoła, a kiedy pytam, dokąd idziemy, odpowiada:

- Ruiny zamku. Powinny być niedaleko, a tam możemy się ukryć.

- Zakładasz, że to ruiny - wtrąca cierpko Katharsis.

- Moi ludzie zniszczyli ten zamek - mówi Ben, posyłając Katharsis wściekłe spojrzenie. - A teraz chciałbym się dowiedzieć, skąd Porządek wiedział, że tu jesteśmy.

I Need To Forget - ReyloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz