4. Stephan

858 114 56
                                    

- Czyli jutro wrócimy, tak? - zapytałem, kiedy wsiadaliśmy do samochodu Andiego.

- Tak... Myślę, że jutro po śniadaniu wrócimy do siebie.

- Myślisz, że będzie bardzo źle? - zapiąłem pas, a Andi odpalił silnik.

- Masz szczęście, że moje siostry będą dopiero jutro. Może się z nimi nie spotkamy - zaśmiał się i wyjechał na ulicę.

- Będziemy spać w jednym pokoju?

- Pewnie tak... W moim starym... Chyba, że wolisz dostać osobny, to...

- Wtedy będzie dziwnie - zauważyłem. - Nie przeszkadza mi to. Chyba mnie nie zgwałcisz, co?

- No nie wiem... Jesteś całkiem seksowny - uśmiechnął się szeroko. - Zarumieniłeś się - puścił mi oczko. Poczułem się dziwnie w tym momencie. - Spokojnie nie podrywam cię.

- Nie pomyślałem o tym - odparłem.

- Ale taką miałeś minę...

- Andi... Bo... Wcześniej o tym nie pomyślałem... Nie będziemy musieli się przy nich całować, czy coś, prawda?

- Też o tym nie pomyślałem... Ale nie będę tego wymagał...

- Ok... Ale nie zaczną czegoś podejrzewać?

- Nie powinni... Nie martw się... Bądź po prostu sobą...

- Postaram się... Stresuję się jakby to wszytko było realne...

- W pewnym stopniu jest... Idziesz na kolację do obcych ludzi.

- Fakt...

- Wiszę ci ogromną przysługę - zatrzymał się na światłach. - Naprawdę dziękuję.

- Spoko. Będę miał trochę rozrywki - zaśmiałem się.

- Stephan... - zaczął. - Jak mogę się do ciebie zwracać? - ruszył, bo zapaliło się zielone światło.

- Tak jak teraz.

- Chodzi mi o jakieś pieszczotliwe określenia... Kotku, skarbie, kochanie, słonko, żabko, myszko... Cokolwiek... Wybierz sobie.

- A nie możesz normalnie? Nie lubię takich określeń.

- Ok - pokiwał głową.

- Ale do ciebie mogę się tak zwracać jeśli chcesz.

- Nie, jeśli nie lubisz słodkich słówek to nie.

- Nie lubię jak do mnie się tak ktoś zwraca... Ale ja do ciebie mogę... Kochanie, skarbie?

- Jak chcesz... Dla mnie te słówka nie mają znaczenia.

- Dobrze... Kochanie - uśmiechnąłem się, a Andreas się zaśmiał.

- Chyba wolę kotku.

- Jasne - roześmiałem się. - Jak wolisz - usiadłem wygodniej. - Daleko jeszcze?

- Piętnaście minut.

Andreas opowiadał mi przez chwilę o swoich rodzicach. Z jego opowieści wynikało, że bardzo go kochają i się martwią.

- Jesteśmy - wjechał na podjazd domu swoich rodziców. Zgasił silnik i popatrzył na mnie.

- Chodźmy - wysiadłem. Andi do mnie dołączył. Złapał mnie za rękę i chciał ruszyć w stronę domu. - Andi - przytrzymałem go.

- Tak?

- Przepraszam.

- Za co? - zdziwił się, a ja stanąłem na palcach i załączyłem na moment nasze usta.

- Twoja mama nas obserwuje - wyjaśniłem, gdy zobaczyłem jego zaskoczoną minę.

- Jasne, chodźmy - objął ręką moje ramiona i skierowaliśmy się do domu. - Zaczynamy przedstawienie - zażartował i otworzył drzwi. - Hej! Już jesteśmy!

Gra w życie | A. WellingerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz