Rozdział III

187 22 5
                                    

Taeyong.

Więc tak miał na imię ten czerwono włosy chłopak. Spojrzałem jeszcze bardziej zdziwiony na chłopaków, którzy najwidoczniej byli wręcz zszokowni tym co tu przed chwilą zaszło. Analizowałem zaistniałą sytuację i nie widziałem w niej nic dziwnego. Wpadłem na niego, przeprosiłem, a on przyjął moje przeprosiny. Co było w tym dla nich takiego niespotykanego?

- A dlaczego miałby to zrobić?
- Zawsze tak robi kiedy ktoś wejdzie mu w drogę. Ostatnio, gdy Steven wpadł na niego właśnie tak jak ty przed chwilą to skończył ze załamanym nosem. - odparł Jeno i skrzywił się lekko.
- A Nick'a trochę przypiekł. - dodał Haechan.
- Co takiego?!
- No, bo w końcu jest władcą ognia. Może przez to jest dość... Agresywny?

Władca ognia? Wow... Na pewno niesamowicie jest posiadać zdolność panowania nad żywiołem.
Cóż... Jednak ja nie miałem bladego pojęcia o co im chodzi. Przeanalizowałem to co powiedział mi Haechan. Nie możliwe, żeby to zrobił. Przynajmniej ja nie mogłem w to uwierzyć. Faktycznie na początku czułem na sobie to chłodny wzrok, ale zmieniło się, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Nie był już zimny, ale zupełnie łagodny i potulny. Poza tym uśmiechał się do mnie. Trudno było to spostrzec, ale tak było. Mogłem przysiądz, że to widziałem.

- Coś... Może nie jest taki na jakiego wygląda.
- Ty mówisz poważnie?! - Haechan spojrzał na mnie z jeszcze szerzej otwartymi oczami i przyłożył mi dłoń do czoła. - Czy ty się dobrze czujesz?!
- Tak czuję się bardzo dobrze. - odparłem zdejmując jego dłoń. - I należy najpierw kogoś poznać, a potem oceniać.
- Ale on...
- Tak może i przyłożył kilku osobą, ale nie wiemy co go do tego pociągnęło. Może ten cały Steven i Nick nie byli tacy święci.

Nie wiem co sprawiło, że zacząłem go bronić. W końcu nie znałem go i widziałem zaledwie kilka minut. Jednak czułem potrzebę wstawienia się za nim. Czasami jest tak, że ktoś zasłuży, żeby dostać w twarz i ja to rozumiałem. Zwłaszcza, jeśli podpuścili go do tego.

- Ale...
- Nie ma żadnego, ale! Nie wiemy co tak naprawdę tam zaszło, a skreślanie go przez coś takiego nie jest w porządku.
- Mark ma rację. - odparł nagle Jeno.
- Poważnie?! - zawołali jednocześnie Chenle i Haechan spoglądając na bruneta.
- No tak. Każdy przez te sytuacje patrzy na niego jak na kryminaliste. Może faktycznie nie jest taki za jakiego go mamy. W końcu Markowi nic nie zrobił, gdy na niego wpadł. Przyjął przeprosiny i odszedł.
- Może po prostu to przez Marka.
- Jak to?
- Może masz coś w sobie i dlatego nic ci nie zrobił albo... - urwał nagle Haechan spoglądając po kolei na każdego z nas.
- Albo?
- Albo Mark wpadł mu w oko.
- Ta jasne. - prychnąłem i ruszyłem przed siebie.
- Ty jak coś powiesz Haechan. - zaśmiał się Jeno i po chwili znalazł się obok mnie.

Chenle nie brał udziału w rozmowie tylko szedł po mojej prawej stronie i przysłuchiwał się nam. Haechan szedł za nami i próbował nas przekonać do swojego genialnego odkrycia, ale my tylko jeszcze bardziej się z niego śmialiśmy. Było mi go trochę żal, ale to co mówił to był jakiś absurd. Przecież to było niemożliwe. A nawet jeśli to nie powinno go to interesować.

- Jeszcze zobaczymy kto będzie miał rację!
- Radzę Ci się naprawdę w to nie mieszać. Chyba, że chcesz oberwać od Taeyong'a. - ostrzegał go Jeno.
- Jeno ma rację. Nie pakuję się w kłopoty. - odparł z troską Chenle.

Jednak Haechan tylko przewrócił oczami i ruszył w przeciwnym kierunku. Był strasznie uparty i przez to może mu się stać coś złego. Martwiłem się o niego, bo niepotrzebnie ściąga na siebie kłopoty. Ktoś musi mu ten pomysł wybić z głowy. Już chciałem ruszyć za nim, ale poczułem czyjąś rękę na ramieniu. Odwróciłem się i zobaczyłem Jeno, który kręcił przecząco głową.

Timeless Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz