--- ε 1 з ---

2.9K 303 93
                                    

----------- ε ♢ з ------------


Pachnące deszczem powietrze przesiąkało delikatnie cichą melodią, kiedy Twoje kościste palce ze spokojem muskały śnieżnobiałe klawisze pianina. Otaczał nas mrok i dym lawendowych kadzideł. Deszcz bębnił o szyby, pioruny rozrywały niebo, strasząc stłumionymi grzmotami.

— Odpowiedz mi. —


----------- ε ♢ з ------------


29 listopada

Namjoon rzucił ukradkowe spojrzenie w stronę Jungkooka, który zdążył właśnie opuścić niewielkie biuro naczelnika. Kim Seokjin bywał dla tego chłopaka niebywale ostry, ale wszyscy wiedzieli, że wynikało to z czystej troski o najmłodszego policjanta w ich wydziale. Dlatego właśnie przydzielił go do duetu z Joonem. Wiedział, że ich nowy nabytek będzie z nim bezpieczny i wiele się nauczy.

— Bardzo źle? — zapytał, niby średnio zainteresowany spochmurniałą miną sierżanta, upijając chłodną już kawę. — Jin wyglądał na rozsierdzonego.

— Nie gorzej niż ostatnio — odparł Jeon, ściągając z wieszaka kurtkę. — Powiedział, żebym nie zabawiał się w bohaterów rodem z Marvela, bo tam komuś wpakują cały magazynek w dupsko i nic mu się nie stanie, a w prawdziwym życiu wystarczy, że źle postawię stopę, doprowadzając tym do upadku i skręcenia karku.

Starszy aspirant uśmiechnął się pod nosem, niespecjalnie zaskoczony taką uwagą. Realizm, z jakim Seokjin postrzegał życie, bywał czasem tak dosadny, że ludziom wokół opadały ręce, ale między prawdą a Bogiem, w niemalże każdym przypadku ten facet miał rację.

Namjoon popatrzył na okno, za którym sypał śnieg. Wielkie płaty oblepiły budynki, chodniki i rosnące wzdłuż ulic drzewa, przyczepiając się również do zmarzniętych ciał przechodniów. Tak wczesne opady nie nawiedziły Korei od lat, więc stolica wydawała się być sparaliżowana, na co wskazywały choćby dziesiątki zgłoszeń o stłuczkach. Ale nie to zaprzątało mu głowę. Już z samego rana, kiedy budzik wyrwał go ze snu o wakacjach na Jeju, i kiedy brał prysznic, pił pierwszą kawę, palił papierosa, wyprowadzał Moniego na spacer, pakował się i jechał cztery przecznice dalej, po wiecznie spóźnionego współpracownika — przeczucie gorliwie insynuowało mu, że coś jest nie tak. Że coś będzie nie tak.

— Dochodzi siedemnasta, chodźmy już, hyung. — Jeon narzucił na siebie wierzchnie ubranie i sięgnął po krótkofalówkę. — Zajedziemy na jakieś śmieciowe żarcie? Zgłodniałem od tego malkontenctwa.

— Ty dzisiaj stawiasz — odparł Kim, dźwignąwszy się leniwie na nogi.

Taest, szefie.

Rytualnie, o tej właśnie niewdzięcznej porze, kiedy Seul był opanowany przez godziny szczytu, opuszczali wypełniony gwarą pracowników posterunek, by udać się na patrol. Naciągnęli na głowy ciepłe czapki i pożegnali się z resztą zmiany, zaraz kierując się do głównego wejścia. Jednak tuż za drzwiami czekała na nich niecodzienna sprawa. A raczej kukułcze jajo, jak to w myślach określił Joon.

— Od godziny sterczał przed wejściem. Obserwowaliśmy go, ale już zacząłem mieć dość — wymamrotał mężczyzna, którego kojarzyli z drogówki. — Świr jakiś chyba, choć Jisung mówi, że może to szok? Nie wiem.

Silna dłoń zaciskała się na ramieniu niewielkiego chłopaka, ubranego jedynie w kremową bluzę i przetarte, czarne spodnie. Śnieg topniał na ciemnym materiale, zlepiając jasne włosy na głowie. Policzki rumieniły się od zimna, usta od niego drżały. Ciemne ślepia, jak dwie puste studnie, hipnotyzowały, mimo nieobecnego wzroku. Namjoon cofnął się o krok — on go realnie przerażał.

◦ Panic room ◦ [yoonmin]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz