rozdział 19 "Obronię Ciebię"

505 35 5
                                    

Ten wieczór zleciał spokojnie. Jednak...  Mało kto się do siebie odzywał. Valka dalej była skrępowana. Od czasu do czasu powiedzieli coś do siebie.

Widziałem jak Valka wyciągała ryby. Tylko wtedy podszedłem i zjadłem kolację (nawet niezłe). Było już ciemno. Byłem syty i zmęczony. Nawet nie zauważyłem,  że zjadłem jako pierwszy. Laki już kończył stek,  a Wichura i Chmuroskok byli w połowie przekąski. No cóż. Nie będę na nich czekać.  Położyłem się tym razem obok Czkawki,  rozdzielając go z jego mamą. Ludzie właśnie zaczynali jeść. Tyrpłem Czkawkę,  dając mu do zrozumienia,  by na mnie nie nakruszył. Zaśmiał się,  dodając,  że nic nie obiecuje. Nie chciało mi się już odejść,  więc mając nadzieje,  że mnie nie ubrudzi, zasnąłem.
***
Obudziłem się pierwszy. Zobaczyłem,  że Czkawka jest o mnie oparty. Miałem tylko brudny nos. Ehh...  Polizałem swoją łapę i umyłem pyszczek. Dopiero teraz zauważyłem,  że też i reszta jeźdźców oparta jest o swoje smoki. Chciałem już wracać. Zawyłem budząc towarzystwo. Ku mojemu zdziwieniu,  poczułem coś pod skrzydłem. Zwierzątko zaskamlało i wyciągnęło czarny nosek. Jak się można spodziewać - był to Laki. Nie zważając na Czkawkę wstałem. Chłopak dopiero teraz obudził się. Tylko niego nie obudził mój budzik. Nie mieli mi tego za złe. Rozmawiali o czymś,  ale już nie słuchałem i odszedłem na bok. Popatrzyłem się na niebo. Słyszałem ptaki,  ich śpiew,  fale uderzające o brzeg wyspy. Rozejrzałem się. Po moich obu stronach stały smoki. Popatrzyły na mnie. Wichura ryknęła,   dając znak do lotu. Chmuroskok kiwnął głową. Spojrzałem za siebie. Jeźdźcy składali grilla. Nie zważając na to,  że właśnie my mieliśmy torby rozprostowałem skrzydła. Towarzysze zrobili to po mnie. Wzniosłem się w niebiosa słysząc uderzający we mnie wiatr. Podniosłem się i wbiłem się w poranne chmury. Za mną dalej leciały smoki. Nad obłokami skierowałem łeb w stronę oceanu. Złożyłem skrzydła, tak jak przyjaciele. Lecieliśmy obok siebie,  jednak ja trochę wybijałem się na przód. Strzeliłem plazmą prosto w wodę,  która rozprysnęła się na wszystkie strony. Napiąłem skrzydła i wzniosłem się metr nad ziemią. Pod nami czułem krople wody. Pobawiliśmy się jeszcze trochę w powietrzu i na wołania właścicieli. Zapakowali torby i ruszyliśmy w drogę powrotną. Szkoda,  że nie było z nami Kate! Miałem zamiar ją odwiedzić. Popędziłem na Berk. Wydaje mi się,  że relacje między parą,  a Valką poprawiły się. Rozmawiali trochę. Nie słuchałem. Czułem jak Czkawka daje sygnały. Pociągnął lewą część siodła i się pochylił - leciałem w lewo.  Pociągnął prawą część przechylając się - leciałem w prawo. Pociągnął obie część - wznosiłem się.  Szczerze mówiąc, nudziła mnie już ta pokora.
***
Na miejscu rozpakowali nas. Potem poszedłem z parką i Wichurą do domu. Chcieli się ogarnąć. Ledwo weszliśmy,  aż nagle w drzwiach stanęła Valka że swoim czteroskrzydłym smokiem.

-On... - Dyszała zmachana.

-Co?  Mamo?  - spytał zaniepokojony wódz.

-Sączysmark...  On tu jest. Chce wojny!  Jest z całą armią Ponocników! Licząc na oko jest ich około 50... Czeka na Ciebie na Hakokle. - Mówiła.

-CO TAKIEGO?! - Krzynęli oboje wybiegając z domu.

Znowu on...

Pędziłem za nimi,  a raczej już przed nimi. Nawet Laki już przebierał łapami za mną. Tak na serio, podrósł trochę odkąd go adoptowali. Był dwa razy większy,  jednak i tak wielkości Beagla...  Ale to też coś. No,  ale wracając do bitwy. Zauważyłem w powietrzu tego dzieciaka na Hakokle. Był tak samo wściekły jak jego pan. Nigdy nie był usłuchany,  a teraz jest gotów nas zniszczyć. Za nimi było bardzo dużo Ponocników. Wskoczyłem przed Czkawkę,  a Wichura przed Astrid. Zawyliśmy ostrzegawczo.

-I co Czkawuś?!  Hahaha!  Boisz się! Nie masz szans z moją armią Koszmarów Ponocników! - Krzyczał na całe gardło.

-Nigdy nas nie pokonasz!  Czego chcesz?! - krzyknął Czkawka. Astrid wyciągla siekierę i wsiadła na smoka.

Mój Pan, Moje ŻycieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz