Tym razem nie rozdział, ale mały wstęp... Do innego fanfica z HTTYD. To tylko pierwszy rozdział i w sumie jestem strasznie nakręcona, by zrobić z tego pełnowymiarową historię. Ale to zależy od was. Przeczytajcie i ocencie. Co do rozdziału, jest już gotowy, ale chcę go jeszcze dopieścić.
Nie przedłużając...- To niedorzeczne!
- Oni są dzikusami!
- Nie można im ufać!
Takie i inne okrzyki wypełniały wielką salę, a Stoick już czuł nadchodzący ból głowy. Właśnie przedstawił swoim ludziom propozycję zawarcia pokoju z odległym plemieniem Ókeypis*. Przez ostatnie dwa lata smocze najazdy pogorszyły się, więc Berk potrzebował każdej pomocy, jaką mógł uzyskać.
O Ókeypis zaczęło być głośno dopiero pół roku temu. Plemię składało się głównie z wyzwolonych niewolników, którym przewodził tajemniczy mężczyzna, tytułujący się „Ryder'em”. Lud ten słynął ze swojej pokojowej polityki, dobrobytu i zaskakującej przyjaźni. Otóż oto niewielkie plemię żyło w pokoju ze smokami. Podobno ich wódz potrafił je nawet kontrolować, a na swoje rozkazy miał postrach Archipelagu, nieprawy pomiot burzowych piorunów i samej, samiusieńkiej śmierci, Night Fury. Pomimo swojej zaskakującej koegzystencji z tymi bestiami, Ókeypis z przyjaźnią odnosił się do wszystkich pozostałych plemion Archipelagów i z chęcią zawierał sojusze.
- Cisza!- krzyknął w końcu wódz.- Nie mamy wyboru. Smoki pustoszą Berk coraz częściej i, jeśli istnieje jakakolwiek szansa, że ich wódz może temu zapobiec, powinniśmy to wykorzystać. Nawet, jeśli oznacza to zapomnienie o osobistych krzywdach.- w Twierdzy zapadła bolesna cisza. Każdy wiedział doskonale o czym mówi i myśli ich wódz.
Pięć lat temu jego jedyny syn, Hiccup, został zabity i pożarty przez Night Fury. Chłopiec zniknął bez słowa po jednym z nalotów i przez wiele tygodni ekipy poszukiwawcze przeczesywały wyspę. W końcu jedna znalazła w małej zatoczce po drugiej stronie Berk porwaną i zakrwawioną tunikę dziecka, jego szkicownik i czarne smocze łuski. Tamtego dnia wódz poprzysiągł zemstę na wszystkich smokach.
Ale teraz, pięć lat później, kiedy jego ludzie cierpieli przez smocze najazdy, a kolejne poszukiwania leża przynosiły więcej strat niż zysków, zdecydował się porzucić swoją krucjatę i prosić o pomoc człowieka, który trzymał przy życiu zabójce jego jedynego syna.
- Jutro Johann zabierze do nich wiadomość o naszej propozycji sojuszu.- oznajmił w końcu i zakończył spotkanie.
Kilka dni później
Selian siedziała na krawędzi klifu, wpatrując się w rozległy ocean przed nią. Nogi luźno zwieszała nad przepaścią, mechanicznymi ruchami głaszcząc trójkątny łeb Skrill'a, który spał zwinięty u jej boku. Na ich wyspie od kilku dni nic się nie działo. Ludzie byli szczęśliwi, nie mieli żadnych doniesień o kolejnych transportach niewolników, które można udaremnić, a smoki nie sprawiały problemów. I chociaż zazwyczaj marzyła o chwili spokoju, między zajmowaniem się rannymi ludźmi i smokami, patrolami z Perun'em i udaremnianiem zbyt wybujałych/niebezpiecznych pomysłów brata/wodza, teraz zdecydowanie się nudziła.
- Mogłoby się wreszcie coś wydarzyć, wiesz, smoku?- mruknęła, badając palcami znajomą fakturę łusek jej najlepszego gadziego przyjaciela.
Selian pełniła w wiosce nie tylko rolę uzdrowiciela, ale także prawej ręki wodza. Ponad cztery lata wcześniej została pojmana z rodzinnego domu, a jej lud został wybity. Sama Selian cudem uciekła napastnikom i tułała się po świecie, szukając jakiegoś bezpiecznego miejsca. Pewnego dnia głodna i osłabiona dotarła na tę wyspę i poznała człowieka, którego dziś nazywała bratem. Nakarmił ją, nauczył ujeżdżać smoki i zapewnił dom. Od tamtego czasu żyli razem i po ponad czterech latach prowadzili dobrze prosperujące plemię, propagując politykę pokoju na linii Wiking-smok. Co wcale nie było takie proste.
CZYTASZ
Jak wytresować Wikinga?
FanfictionSchyliłam głowę, by nie przydzwonić w lodową ścianę, a za sobą usłyszałam jęk i ciche, zniekształcone przekleństwo. - Bolesne wybudzenie, co?- zaśmiałam się, prostując się. I to był błąd, bo tym razem to ja przywaliłam. - I sprawiedliwości stało się...