Rozdział pierwszy

1.3K 57 27
                                    

Elise uwielbiała wschody słońca. Świt zawsze przynosił pewnego rodzaju ukojenie po kolejnej bezsennej nocy. Gdy tylko na horyzoncie pojawiały się pierwsze bladoróżowe wstęgi światła, dziewczyna chwytała za swoją ukochaną lustrzankę, narzucała na ramiona aksamitny szlafrok i wychodziła na balkon, by uchwycić te piękne chwile.

Tak też było i tego poranka. Do niedawna Elise martwiła się tym, że nie mogła spać i potrafiła obudzić się w środku nocy z powodu koszmarnego snu, po którym nie była już w stanie ponownie zmrużyć oka. Kiedy jeszcze chodziła do szkoły, jej problemy przekładały się na sytuację w nauce: nie umiała się skoncentrować na lekcji, z trudem łączyła fakty, a podczas popołudniowych zajęć zdarzało się jej kilka razy nieświadomie zapaść w drzemkę.

Na szczęście tydzień temu skończyła szkołę i przed nią jawiła się przyjemna wizja kilkumiesięcznych wakacji. Co prawda miała swoje obowiązki - w końcu w ramach wolontariatu zamierzała codziennie odwiedzać miejscowy dom starców - jednak nie musiała już przejmować się ocenami i niezadowoleniem nauczycieli.

Stojąc na balkonie, poczuła, jak lekki i przyjemny wietrzyk musnął jej policzki, niosąc ze sobą słony zapach morza. Lubiła to, że jej dom stał tak niedaleko plaży - bo ta właściwie zaczynała się tuż za furtką - i z pokoju miała widok na nieco niespokojną dzisiaj taflę wody. Wychyliła się nieco za barierkę, przyłożyła w skupieniu aparat do oka i w ciszy wypełnionej przez śpiewy mew zaczęła robić zdjęcia.

Codziennie fotografowała wschód słońca. To był jej mały rytuał, który pozwalał wyciszyć się po trudnej nocy. Nie lubiła ciemności, a to w niej zawsze przebudzała się przerażona, z mocno bijącym sercem po kolejnym sennym koszmarze. Nie działały już na to żadne leki nasenne. Tylko świt wydawał się być po tym wszystkim prawdziwym wybawieniem.

Po kilkunastu minutach zdjęć - a tych uwieczniających wschód słońca nad morzem miała już chyba tysiące - jej ciało pokryła gęsia skórka. Zrobiło się chłodno, bo mimo że w Norwegii właśnie trwało lato, to o tej porze dnia było bardzo zimno.

Wróciła do pokoju, zamykając drzwi balkonowe, nałożyła przez głowę gruby czerwony sweter, który dostała od mamy na osiemnaste urodziny, i pościeliła łóżko. Spojrzała na zegarek - dochodziła szósta; niedługo zrobi się głodna, a w kuchni na dole powinna już krzątać się mama, która miała jechać do Oslo, żeby poprowadzić jakieś wykłady.

Słysząc, jak burczy jej w brzuchu, Elise odłożyła lustrzankę na szafkę nocną i zeszła na dół. Rzeczywiście, tak jak się spodziewała, w kuchni z włączonego radia leciała muzyka klasyczna, a Theresa Einar ubrana w dopasowaną ołówkową spódnicę i czarny sweterek właśnie piła poranną kawę i czytała wczorajszą gazetę.

- O, Elise, słonko, tak wcześnie? - spytała zaskoczona, a jej wzrok od razu złagodniał. - Znowu nie możesz spać? - spytała z troską, odkładając filiżankę na stół.

- Nie przejmuj się, mamo, to nic takiego. - Elise machnęła ręką. - Jestem po prostu głodna.

- A brałaś te leki na sen? Może doktor Bjoergen powinien przedłużyć receptę?

Jak miała powiedzieć mamie, że te środki już dawno przestały działać? Nawet nie pamiętała, kiedy ostatnio przespała całą noc, bez względu na to, czy coś brała, czy nie.

- Co cię dzisiaj czeka w pracy? - Postarała się zmienić temat, by tylko uniknąć odpowiedzi na pytanie. - Oprócz tabunu wkurzających studentów spragnionych dodatkowej wiedzy.

- Prowadzę dzisiaj dwa wykłady o historii literatury norweskiej sprzed II wojny światowej, czyli same nudy - westchnęła Theresa, biorąc do ust kanapkę z szynką i pomidorem. - A po południu czeka mnie jeszcze konferencja, więc wrócę późno.

Opowieści z SandefjordOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz