Rozdział czternasty

275 29 34
                                    

Gdy Elise wyszła z pokoju pana Larsena, miała mętlik w głowie.

Gdyby jakieś pół godziny temu miała choćby najmniejsze przypuszczenia, że Teodor akurat na pewien czas odzyska świadomość, w życiu nie wchodziłaby do jego pokoju, by sprawdzić, czy u niego wszystko w porządku. Spodziewała się, że mógł być splątany, rozkojarzony, nieobecny, gdyż do tego stanu zdążyła się już przyzwyczaić.

Do tej pory ani razu jej nie poznał. Przez dwa tygodnie właściwie codziennie od nowa mu się przedstawiała, a nawet jeśli pamiętał jej imię, to potrafił o nie kilkukrotnie dopytywać. Nie kojarzył jednak jej ze śmiercią Hugona, chociaż Elise domyślała się, że to tylko z powodu choroby, bo Edvard znał kiedyś pana Larsena.

Zresztą wiele osób w Sandefjord wiedziało, że to ona spowodowała tamten wypadek, a z pewnością do grona tych osób należeli Ruth i Teodor, chociaż nigdy się z nimi nie skonfrontowała.

Podeszła do okna, pod którym jeszcze niedawno stała z Willem, chociaż tamte chwile pojednania zdawały się trwać wieki temu. Uchyliła okno, które ktoś zdążył w tym czasie zamknąć, po czym odetchnęła głęboko świeżym powietrzem.

Gdy Teodor zadał tamto pytanie, na jej twarzy musiało się malować prawdziwe zaskoczenie i przerażenie. Pamiętała, jak chwyciła klamkę, gotowa do ucieczki, ale pan Larsen wyciągnął do niej rękę, by ją zatrzymać.

– Poczekaj, chcę z tobą porozmawiać.

Stała jak wryta i nie mogła się ruszyć, czując jedynie, jak jej serce pragnęło wyrwać się z piersi, bijąc niczym dzwon i tłukąc żebra.

– Może źle się wyraziłem... – dodał niepewnie, odkładając trzymaną w dłoniach fotografię. – Ty jesteś Elisabeth? – Pokiwała głową, tłumiąc w sobie chęć do natychmiastowego opuszczenia tamtego pomieszczenia, które zdawało się nagle skurczyć. – To ciebie uratował mój wnuk, prawda?

Znowu pokiwała głową, niezdolna do wydobycia z siebie żadnego dźwięku. Strach, że pan Larsen ją poznał, kompletnie paraliżował.

– Wiesz, nie miałem okazji z tobą porozmawiać... A bardzo chciałem, chociaż nigdy nie zdobyłem się na odwagę, by cię odwiedzić. Wspominałem, że znałem twojego dziadka? Chodziliśmy razem na ryby. Zresztą pamiętam ciebie i twojego brata, jak biegaliście razem po plaży.

Elise wstrzymała oddech. Nie tego się spodziewała. Próbowała wyczuć złość w głosie Teodora, ale słyszała jedynie – o dziwo – dziwną nostalgię i melancholię.

– Odejście Hugona było dla nas ogromnym ciosem – przyznał po chwili. – A zwłaszcza dla Williama, dla którego Hugo był najlepszym przyjacielem. Willie nie wie, że to ciebie wtedy uratował jego brat, prawda?

Elise pokręciła głową. Wciąż nie zdołała zmusić swoich strun głosowych do wydobycia choćby jednego dźwięku.

– Tak myślałem... Wiesz, ledwie cię poznałem, bo ostatnio widziałem cię, jak miałaś może jakieś dwanaście, trzynaście lat... Nosiłaś aparat na zębach i plotłaś swoje włosy w długie rude warkocze... A potem okazało się, że to ciebie uratował Hugo. Domyślam się, że nie czułaś się najlepiej, gdy prawie całe Sandefjord uważało cię za winną tego, co się wydarzyło.

Zrobiło się jej niedobrze. Nie chciała tego słuchać, zwłaszcza że w ostatnią sobotę tak wiele kosztowało ją opowiedzenie tej historii. Nie miała siły do niej wracać, nie teraz, stojąc twarzą w twarz z Teodorem Larsenem, któremu na chwilę nieoczekiwanie wróciła świadomość.

Nie pomagał nawet fakt, że pewnie za niedługo znowu popadnie w otępienie, zapomni o tej rozmowie i o tym, że znał Elise. Czuła się tak potwornie winna, zmęczona i przestraszona, a przecież to była dopiero połowa dnia.

Opowieści z SandefjordOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz