Rozdział dwudziesty piąty

471 30 27
                                    

Wyjeżdżam za trzy godziny. Możemy się spotkać?

Elise trzymała kurczowo telefon w dłoni. Spojrzała na zegarek wiszący na ścianie w salonie. Została jej niecała godzina i jeśli nie chciała przegapić odjazdu, powinna się pośpieszyć.

Ale czy na pewno tego chciała?

Westchnęła i wykręciła numer do Kerstin. Rozłączyła się jednak, nim usłyszała pierwszy sygnał. Odrzuciła pomysł zadzwonienia do Sofii czy Marcusa, uzmysławiając sobie, że decyzja należała tylko do niej.

Wsunęła na siebie spodnie, narzuciła pierwszą lepszą koszulkę i postanowiła, że pojedzie. Pojedzie, żeby chociaż na niego popatrzeć.

Bo tęskniła. Tęskniła za widokiem tych bursztynowych oczu, kręconych włosów, uśmiechu, dłoni... Tęskniła za dotykiem, za żartami, za rozmowami, za całym Williamem Larsenem, z którego nie potrafiła się wyleczyć.

Kiedy wsiadała na rower, wyzbyła się wszelkich wątpliwości. Nie chciała, by ich historia zakończyła się w jego pokoju w domu dziadków. Ostatnim wspomnieniem tego związku nie powinna być ostra wymiana zdań pełna żalu i wciąż niewypowiedzianych zarzutów.

O dziwo, czuła dziwny spokój. Może powinna bardziej przeżywać to spotkanie, ale jakoś nie umiała. Zapewne to wina leków, które codziennie zażywała, a które czyniły ją niepokojąco obojętną na wszystko dookoła. Pomogła jej też wczorajsza rozmowa z Dianą Lang, która spróbowała uporać się ze skutkami poniedziałkowej awantury Elise z Williamem oraz piątkowego rozstania.

A jednak przeżywała na swój sposób to, że nie było obok niej Willa. Mimo że mogła już przespać całe noce, to budziła się równo o szóstej z myślą, by wyjść na balkon i popatrzeć na truchtającego chłopaka. Dopiero po chwili przypominała sobie, że ta mała tradycja już się nie powtórzy. Próbowała przestać odblokowywać telefon co pięć minut, by sprawdzić, czy do niej nie dzwonił. Walczyła też z chęcią zalania go tysiącami wiadomości na Facebooku.

Starała się odkochać, ale jej to nie wychodziło.

Wiedziała, że powinna dać sobie trochę czasu, ale z każdą kolejną godziną było coraz gorzej. Bała się, że w końcu zwariuje ze świadomością, że już niedługo nie będzie go w Sandefjord.

Tym razem na podjeździe nie stał czerwony Mini Morris, a duże BMW należące z pewnością do rodziców Willa. Zatrzymała się, nie będąc pewną, co dalej zrobić. Na widok Rosy i Gerarda pakujących walizki do bagażnika oblał ją niejasny strach i cały spokój zamienił się w przerażenie.

William właśnie żegnał się z Ruth stojącą na chodniku. Jak zwykle serce zabiło jej mocniej, gdy z niewiadomego powodu odwrócił się i ich spojrzenia się skrzyżowały. Ruth również zauważyła Elise i pchnęła lekko wnuka w jej kierunku.

Zeszła z roweru i wzięła głęboki oddech. Will wsadził dłonie do kieszeni dżinsów, oblizał wargę i niepewnym krokiem podszedł do Elise. Ta starała się ignorować fakt, że kilka metrów dalej stali jego rodzice i być może właśnie domyślali się, kim była. W tamtej chwili liczył się tylko William.

– Nie odpisałaś na wiadomość – zauważył, stając tak blisko Elise, że ta od razu poczuła jego zapach, od którego zakręciło się jej w głowie. – Myślałem, że nie przyjdziesz.

– Musiałam się pożegnać.

Stali tak i przez chwilę w milczeniu mierzyli się wzrokiem. Elise walczyła usilnie z chęcią przytulenia się do Willa, ale wiedziała, że taki gest jeszcze bardziej by popsuł ich relację.

– Chyba powinnam życzyć ci powodzenia na studiach – postanowiła przerwać tę krępującą ciszę.

– Dzięki. – Kiwnął głową w zamyśleniu. – Ja tobie spokojnego roku. I tego, żebyś znalazła swoją drogę.

Znowu zapanowało to druzgocące milczenie. Elise pożałowała, że tu przyjechała; bardzo zabolał ją fakt, że nie potrafili już ze sobą rozmawiać. Kiedyś ich słowa z taką łatwością układały się w zdania, zdania w konwersacje, a teraz wszystko się zmieniło. Wystarczył tydzień i jedno kłamstwo, by wszystko popsuć.

– Dobra, nie tak wyobrażałem sobie to pożegnanie – przyznał po chwili Will, wyciągając rękę i jakby od niechcenia zakładając Elise włosy za ucho. – Myślałem, że jak cię zobaczę, to coś się zmieni. Myślałem nad nami, nad tym wszystkim...

– Rozumiem – przerwała mu, próbując nie dać po sobie poznać, jak bardzo dotyk Willa wytrącił ją z równowagi. – Nie roztrząsajmy tego teraz. Stało się i już.

– Nauczysz się kiedyś słuchać mnie do końca? – zapytał z nienarzuconym, w miarę naturalnym rozbawieniem.

Serce Elise zabiło mocniej.

– Może dajmy sobie czas, co? – zaproponował. – Nie skreślajmy od razu naszej znajomości. Nie mówię, żeby do siebie wracać, bo ja nie jestem na to gotowy... Ale może kiedyś wrócimy do tej rozmowy? Podejmiemy jakieś decyzje?

Coraz mniej z tego zrozumiała.

– Dlatego chciałeś się ze mną spotkać? Żeby dać mi złudną nadzieję, że jeszcze się zejdziemy? Will, nie mam siły na coś takiego...

Chciała odejść, ale chwycił ją mocno za rękę.

– Może źle to powiedziałem – westchnął, zmuszając Elise, by na niego popatrzyła. – Przyjadę do Sandefjord na święta. Odpocznijmy od siebie przez ten czas. Przemyślimy, co i jak. I wtedy podejmiemy decyzję, co z nami będzie. Co ty na to?

Przełknęła głośno ślinę.

Zrobić sobie przerwę? Tak po prostu? Przecież oficjalnie się rozstali, po co takie podchody?

Ale czy William właśnie nie próbował dać jej drugiej szansy?

Wyciągał do niej rękę. Pozwolił podjąć decyzję, która mogła ich jeszcze uratować. To nie musiało się tak skończyć.

– W święta się spotkamy? – upewniła się.

– Tak. I wtedy zobaczymy, czy uda nam się do siebie wrócić.

Nieśmiały przebłysk nadziei wstąpił w Elise. Zaśmiała się z ulgi, że jeszcze nie wszystko stracone.

– Cztery miesiące? – spytała, przygryzając wargę.

– Chyba to wystarczająco dużo czasu na przerwę, prawda? – Uśmiechnął się lekko. – Wtedy podejmiemy wspólnie decyzję, co dalej. To sprawiedliwe, co nie?

Kiwnęła głową, niezdolna do wypowiedzenia choćby słowa.

Will odwrócił się w kierunku rodziców, którzy stali przy samochodzie i rozmawiali z Ruth. Nie dało się jednak nie zauważyć, że co chwila rzucali ukradkowe spojrzenia w kierunku syna. Elise zastanawiała się, czy już doszli do tego, że to ona brała udział w wypadku Hugona.

– Chyba muszę się powoli zbierać. Rodzice mają jeszcze coś do załatwienia wieczorem, powinniśmy już wyjeżdżać. Dziękuję, że przyszłaś, Elise.

Sposób, w jaki wypowiedział to imię, sprawił, że przebudziły się motyle w jej żołądku. Może istniał jeszcze cień szansy, że dane będzie jej to usłyszeć w grudniu?

Will uścisnął ją lekko jak dawnego przyjaciela. Na razie musiało jej to wystarczyć; nawet nie chciała myśleć, jak przeżyje bez jego kojącego dotyku następne miesiące. Musiała być jednak cierpliwa i wyrozumiała, bo nie dało się przeskoczyć pewnych rzeczy. Oboje powinni sobie to wszystko poukładać w głowie.

Czas mógł okazać się ich zbawieniem.

William uśmiechnął się lekko na pożegnanie i odwrócił na pięcie, by ruszyć, ale zatrzymał go niepewny głos Elise.

– Will?

Spojrzał na nią, przygryzając wargę.

– Widzimy się w grudniu, obiecujesz?

– Obiecuję.

KONIEC, 14.09.2018

~*~

Ślicznie zapraszam na drugą część opublikowaną na moim profilu pod tytułem "Miłość w Oslo". Buziaki! <3

Opowieści z SandefjordOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz