Rozdział dwudziesty trzeci

261 26 14
                                    

Kiedy otworzyła oczy, oślepiła ją wszechobecna biel. W pierwszej chwili próbowała dociec, gdzie się znajduje – nie był to na pewno jej pokój. W ciągu ułamka sekundy przemknęła myśl, że może właśnie znajduje się w Bergen obok Williama, a ta koszmarna kłótnia to jedynie zły sen.

Dopiero gdy pochyliła się nad nią Theresa ze zmartwioną miną, dotarło do niej, że to szpital. Od razu skojarzyło jej się to z wypadkiem, gdy musiała zmierzyć się ze świadomością, że zginął przez nią człowiek.

– Nareszcie się wybudziłaś – powiedziała mama, przygryzając wargę i nieco marszcząc brwi. Brzmiała bardzo słabo, jakby była niezwykle zmęczona. – Tata zaraz tu przyjdzie, rozmawia z lekarzem. Możesz coś powiedzieć, słonko?

– Co się stało? – wychrypiała z trudem, a gardo zaczęło palić z bólu.

– Czy to takie ważne? Teraz musisz odpoczywać i niczym się nie przejmować. – Pogładziła Elise po ramieniu. – Skarbie, Aaron powiedział mi, kim był tamten chłopak. Och, dlaczego nic nam nie powiedziałaś? Dlaczego ukrywałaś swój związek przed nami? I dlaczego okłamywałaś tego chłopaka? – Jej duże oczy wypełniły się łzami. – Aż tak nam nie ufałaś, Elise?

Łzy pod powiekami zapiekły dziewczynę równie mocno co gardło i drogi oddechowe. Wszystkie rurki, do których ją przypięto, zaczęły nagle zawadzać.

– Przepraszam – wydukała z trudem. – Nie chciałam cię znowu zawieść.

– Och, słońce... – Theresa łagodnie pogładziła córkę po policzku. – Proszę, nie każ nam się już tak o ciebie martwić... Wiesz, że dostałaś znowu tego ataku? Aaron powiedział, że niedawno miałaś ich kilka. O tym też nie wspomniałaś nawet słowem.

– Nie chciałam cię denerwować.

– Elise, wczoraj wieczorem omal nie umarłam ze strachu, gdy wieźli cię tu karetką, próbując przywrócić oddech. Może gdybyś wcześniej się przyznała, poszlibyśmy z tym do lekarza i dostałabyś jakieś leki... Rozmawiałam z doktorem Bjoergenem, wchodzą na rynek nowe specyfiki i może one choć trochę ci pomogą. Nie możemy tak ryzykować. Gdyby nie nasza szybka reakcja, ostatni napad skończyłby się dramatycznie.

Elise wzięła głęboki wdech, nie potrafiąc pohamować łez, które spłynęły po policzkach. Zalała ją fala poczucia winy, a świadomość, że nie zawiodła tylko Willa, ale całą swoją rodzinę, była szalenie druzgocąca.

Czy musiała wszystko niszczyć na swojej drodze?

Jeszcze na początku wakacji miała nadzieję, że choć trochę uporała się z przeszłością, że dojrzała i stała się zupełnie inną, lepszą osobą. A jednak świadomie popsuła swój związek, z premedytacją okłamywała rodziców, powtarzała swoje błędy z przeszłości. Czy to była jakakolwiek odpowiedzialność? Oczywiście, że nie.

Popełniła tak wiele błędów, że zaczynało ją to przerastać.

A przecież tylko próbowała chronić innych. Tak sobie to przynajmniej tłumaczyła; nie chciała załamywać Willa kolejnym problemem, nie chciała martwić rodziców kłopotami ze zdrowiem czy nową znajomością.

Pomyślała nagle o Marcusie, u którego nawet nie dopatrzyła się uczucia, jakim ją obdarzał. O Sofii, którą obwiniała o to, że się odsunęła od Elise, choć miała ku temu bardzo logiczne powody. O Teodorze, którego tyle razy odwiedziła i ani razu nie zająknęła się, że to ona spowodowała tamten wypadek.

Była okrutnym kłamcą, który najwyraźniej nie zasługiwał na szczęście.

– Tak bardzo cię przepraszam – wychlipała, zamykając oczy. – Znowu to zrobiłam. Znowu zachowałam się jak skończona idiotka. Chyba wracamy do punktu wyjścia.

Opowieści z SandefjordOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz