Rozdział piąty

409 30 23
                                    

– Dlaczego o to pytasz, mała Else?

Zawahała się, bo nie wiedziała, jak to wytłumaczyć. Dziadek wyglądał na naprawdę zmartwionego i przejętego.

– Dzisiaj został przyjęty do ośrodka, w którym pracuję. Chcę wiedzieć, czy go znasz osobiście – odważyła się powiedzieć prawdę.

Edvard podrapał się po brodzie.

– Nie wiem, czy powinnaś sobie tym zawracać głowę.

Elise prychnęła w odpowiedzi, powoli się irytując. Rozumiała, że dziadek chciał ją chronić, ale ona wolała nie mieć wątpliwości.

– Ilu miał on wnuków?

– Nie mam pojęcia, Elise. – Edvard bezradnie rozłożył ręce, przygryzając wargę. – Nie znam zbyt dobrze Teodora. Kilka razy łowiliśmy razem ryby, ale od paru ładnych lat nie mam z nim kontaktu.

Paru ładnych lat, czyli trzech, pomyślała gorzko Elise.

– A rodzina? Jaka jest jego rodzina?

– Do czego dążysz?

– Dziadku, błagam, nie unikaj odpowiedzi. – Wyrzuciła ręce do góry, coraz bardziej się złoszcząc. Nie znosiła wydobywać z kogoś informacji, a Edvard wyraźnie chciał zmienić temat.

Zresztą ona sama nie miała najmniejszej ochoty go poruszać, ale zmusiły ją do tego okoliczności.

– Jego syn wyniósł się do Oslo, a w Sandefjord mieszka jeszcze żona, Ruth. Tylko tyle wiem. Naprawdę, nie prześwietliłem jego drzewa genealogicznego, Else – westchnął, widząc jej niepewną minę. – Dlaczego tak drążysz ten temat? Coś się stało?

– Nie, nic. Byłam po prostu ciekawa. – Wzruszyła ramionami, wcale nie czując się lepiej z nowymi informacjami.

Nie chciała dłużej o tym rozmawiać. Żałowała, że zmartwiła dziadka, który teraz z troską się jej przypatrywał.

– Teraz moja kolej, mała Else – zaczął łagodnie po chwili ciszy. – Wczoraj, kiedy czekałaś na mnie z Aaronem na podwórku... – Serce Elise od razu zabiło szybciej. – Czy masz znowu problemy ze snem? Gorzej się czujesz?

Poczuła, że płoną jej policzki. A jednak dziadek usłyszał część rozmowy z jej bratem. Miała nadzieję, że tamta ostra wymiana zdań jednak pozostała tylko między nią a Aaronem, a tu wyszło na jaw, że Edvard dał radę zrozumieć coś z tej konwersacji – aż dziwne, skoro ostatnio uskarżał się na problemy ze słuchem.

– Rozmawiałam z nim o psychologu. – Wbiła wzrok w pustą szklankę, z której przed chwilą ciurkiem wypiła wodę. – Nic się nie dzieje, zastanawialiśmy się po prostu, czy nie spróbować jeszcze raz do kogoś pójść, ale wydaje mi się, że to byłoby zbędne. Do tej pory niewiele mi pomogły takie terapie. – Wzruszyła ramionami.

Żałowała, że przyjechała do dziadka. Uważała, że rozmowa o Larsenach nie będzie dla niej taka trudna, a jednak wciąż czuła niepokój, a serce biło niespokojnie na myśl o tej rodzinie. Elise zganiła się w myślach, bo przecież minęło tyle czasu, że powinna choć odrobinę zobojętnieć, a jednak się to nie udawało.

Nim Edvard zdołał coś odpowiedzieć, zadzwonił jej telefon.

– Przepraszam, muszę odebrać – mruknęła, widząc na wyświetlaczu numer Marcusa.

Wstała i wyszła do przedpokoju, z ulgą opuszczając w kuchnię, w której powietrze można było ciąć nożem. Edvard odprowadził ją wciąż zmartwionym wzrokiem, ale Elise próbowała to ignorować.

Opowieści z SandefjordOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz