Rozdział 4

140 9 7
                                    

Z dedykacją dla kolegi, który sam się domysli, że o niego chodzi.
_______________________________________

Już nie spałam jakiś czas, choć reszta autobusu spała. Słychać było tylko szum jadącego autokaru i z daleka radio, którego słuchał kierowca. Podziwiałam widoki za oknem. Pagórki porośnięte zbożem i czekające na żniwa.

Nie to, że nie lubiłam przyrody. Wcale nie dlatego byłam zła na rodziców. Chodziło o to, że w ogóle nie zapytali mnie o zdanie. A przecież powinnam mieć możliwość powiedzenia swojego zdania.

Rozmyślania przerwał dzwonek telefonu:

Odebrałam od razu nie chcąc budzić nikogo.
-Słucham.
-Cześć Róża. Muszę Ci coś powiedzieć.- usłyszałam znajomy głos w telefonie.

To mój kolega Janek. Chociaż był młodszy przyjaźniliśmy się. Mieliśmy takie same poglądy na niektóre sprawy, dzieliliśmy się muzyką, mogliśmy na sobie polegać gdy coś się działo. Po jego głosie i sposobie w jaki mówił domyśliłam się, że coś się stało.

-Co się stało Janek?- zapytałam przechodząc od razu do rzeczy.
-Ola ze mną zerwała. - zamurowało mnie.
-Naprawdę?- nie wierzyłam. Byli parą od niedawna, ale pasowało dos siebie i życzyłam im z całego serca jak najlepiej.
-Tak. - usłyszałam odpowiedź.
Miliony różnych myśli przelatywało mi przez głowę. Na pierwszym miejscu były pytania typu: Kiedy? Jak? Dlaczego?
-Przykro mi. - tyle mu powiedziałam.
Nie powiem, że wiem jak się czuje bo o tym wie. Ale tekstu typu ,,z inną będzie Ci lepiej" lub ,,znajdziesz sobie kogoś innego" były moim zdaniem nie na miejscu.
- Przyjechałabym do Ciebie, ale nie ma mnie w domu. - powiedziałam do Jaśka.
- Wiem. Pamiętam, że jedziesz na kolonie. Rodzice jednak Cię wysłali?
-Tak. Już widzę, że to będzie koszmar. Z Tobą byłoby mi weselej. - odpowiedziałam. Z Jaśkiem też się poznaliśmy na koloniach. Byliśmy razem w jednej grupie razem z Olą i innymi naszymi znajomymi.
-La da dee- zanucił naszą piosenkę, a ja się uśmiechnęłam. -Muszę kończyć. Zadzwoń do mnie jak znajdziesz chwilę. Pa.
-Oczywiście. Pa pa. - powiedziałam i zakończyłam rozmowę.

-Emo, co chłopak dał Ci kosza? A może koleżanka nie chce Cię znać?- usłyszałam od ważniaka o imieniu Adrian.
Przewróciłam oczami. Co taki dupek jak on mógłby wiedzieć o miłości? Cieszyłam się, że nigdy mnie nie kopnie zaszczyt spotkać to na szkolnym korytarzu. Chociaż tyle dobrego, że zostałam w swoim gimnazjum i nie musiałam przenosić się tutaj.

Po chwili dostałam po głowie korkiem.
-Emo, słyszysz?- powiedział głośnym ,,szeptem" budząc połowę podróżnych.
Już miałam się odwrócić i coś mu powiedzieć, gdy nagle zjawiła się ta sama babka co wcześniej.
-Adrian, czy aby na pewno dobrze się czujesz?- zadała pytanie retoryczne którego nie zrozumiał i zaczął się tłumaczyć.
-Śniło mi się pani Sandro ...
-Tak, tak, tak. Śniło Ci się. Zapraszam Cię usiądziesz z przodu, aby nie przeszkadzać tutaj.
-Nie, nie. Będę grzeczny obiecuję. Ja nie chciałem. To jej wina.
-Chodź szybko.
-Ja naprawdę ... Pani ...- próbował się bronić blondyn. Niestety pani Sandra pozostała nieugięta i chcąc nie chcąc Adrian zabrał swoje rzeczy i poszedł razem z panią Sandrą na przód autobusu.

A ja czułam, że mam już spokoj co najmniej do najbliższego postoju.

Kolonijna miłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz