15.

1.7K 53 1
                                    

Ktoś do mnie strzelał. Strzelał. Opona strzeliła. Kurwa mać!

Dotarło do mnie. On wiedział.

Doskonale wiedział, co się naprawdę stało. Tak samo jak Marco.

"To nie jest facet dla Ciebie"
"Ma drugie oblicze, którego jeszcze Ci nie pokazał"

Nooo. Nie byłam pewna czy bardziej się boję czy jestem jednak wściekła.

Paolo zajechał na jakieś małe lotnisko. Samolot już czekał. Niezbyt duży, prywatny odrzutowiec. Coraz lepiej! W tym momencie doznałam kolejnego olśnienia. To dlatego Francesco nie chciał, żebym go odwoziła na lotnisko. To dlatego jego loty nie istniały. Latał TYM! Pieprzonym, prywatnym odrzutowcem! Niech go cholera weźmie! Ja za to jestem największą idiotką we wszechświecie. Aż żal, że to nie jest konkurencja olimpijska! Miałabym pewny złoty medal. A konkurencja zostałaby daleko, daleko w tyle.

Nagle go zobaczyłam. Paolo nie zdążył jeszcze całkiem zatrzymać samochodu, nie mówiąc o gaszeniu silnika, gdy wystrzeliłam z auta, jak z procy. Jednak bardziej byłam wściekła.

- Ty cholerny kłamco! - wrzasnęłam na całą okolicę i rzuciłam się na Francesco z pięściami. Spokojnie przytrzymał moje ręce.

- Hej, opanuj się. Nie zasłużyłem.

- Nie?! Nie?! - czułam, że narasta we mnie prawdziwa furia - Nie?! Ty... - zabrakło mi słów - Opona strzeliła, co?!

Czy ja dobrze widzę? Gdyby mnie nie trzymał, chyba musiałabym przetrzeć oczy ze zdumienia. Przez jego twarz przemknął, ledwo zauważalny, ale jednak, uśmiech!

- Paolo ma za długi język. - powiedział spokojnie - Daniela, ja Cię nigdy nie okłamałem.

Ten to ma tupet!

- Ty chyba kpisz!

- No zastanów się chwilę. Opona strzeliła? Strzeliła. Nie mówiłem, co było tego przyczyną, a Ty nie pytałaś.

- Nie rób ze mnie idiotki - wściekałam się dalej, choć jak się zastanowić dłużej, to może i miał trochę racji

Logika była nieco pokrętna, jednak musiałam przyznać, że choć gdzieś tam po drodze nieco mijał się z prawdą, nie mówił wszystkiego, to w sumie wprost nie kłamał. Moja bezradność trochę mnie w tym momencie dobijała. Może dlatego czułam też, że moja furia powoli słabnie. Francesco rozluźnił uścisk.

- A ci ludzie spod klubu? Chodziło o Ciebie, prawda?

- A powiedziałem Ci wtedy, że nie?

"O mnie? Nie jednemu psu Burek"

W zasadzie, to nie powiedział... Sama tak założyłam. Technicznie rzecz biorąc.. tu też nie skłamał.

- Właściwie... nie powiedziałeś. - przyznałam czując się jak jeszcze większa idiotka, o ile to w ogóle było możliwe. - A Paolo i reszta? Spotkałeś ich ponoć po drodze do klubu?

Roześmiał się. Jego to, kurde, bawi!

- To też była prawda. Nie wspomniałem tylko, że byliśmy wcześniej umówieni.

Objął mnie, przycisnął do siebie i zamknął w ramionach. Wdychałam jego zapach i, paradoksalnie, czułam się całkowicie bezpieczna. Sensu to nie miało za grosz. Powinnam raczej, zgodnie z radą Marco, wiać, gdzie pieprz rośnie. Nic z tych rzeczy. Ręką gładził moje plecy. I było tak... właściwie? Tak, jak powinno być?

Staliśmy tak dłuższą chwilę. Pewność, że mam nie po kolei w głowie narastała we mnie z każdą sekundą. Matka psycholog i córka wariatka. Freud by się uśmiał.

- Daniela, obiecuję, że nic Ci się nie stanie. Wracaj na razie do Krakowa. Odezwę się, jak tylko sytuacja tutaj nieco się uspokoi.

- A co tu się dzieje?

Popatrzył na mnie całkowicie i w 100% poważnie.

- Tego akurat nie musisz wiedzieć.

- Francesco... - odsunęłam się od niego - Kim Ty jesteś?

Musiałam. Musiałam zadać to pytanie. I musiałam uzyskać odpowiedź. Choćbym tu miała stać do jutra.

Zawahał się. Miałam wrażenie, że walczy sam ze sobą. Uciekł wzorkiem gdzieś w przestrzeń, by po chwili podjąć decyzję i spojrzeć mi prosto w oczy.

- Synem capo.

No to się wpakowałam.

O, kurwa. Ja pierdolę. O, kurwa.

Szumiało mi w głowie, kiedy samolot odrywał się od ziemi. Nie byłam w stanie pozbierać myśli. Świat, którego chcąc nie chcąc, byłam częścią przez kilka dni, znałam tylko i wyłącznie z filmów. I co teraz? Powinnam zmienić tożsamość? Wszystko powoli zaczynało mi się układać w jedną całość. Te akcje w klubie, Francesco znikający i nie dający znaku życia, interesy, pieniądze, podejście Marco, wreszcie ten cholerny wypadek i śmierć Antonio.

On też był w to zaangażowany? A Marco? Ile tak naprawdę wiedział?

Kiedy patrzyłam wstecz, okazywało się, że sygnałów było całe mnóstwo. Tylko ja ich nie zauważyłam. A może nie chciałam zauważyć? Ignorancję widać też miałam wysoko rozwiniętą. Wydawało mi się, że moim największym problem w związku z Francesco jest potencjalna inna kobieta. Chciało mi się śmiać z samej siebie. Najdziwniejsze było jednak to, że po tym wszystkim teraz w ogóle się nie bałam. Nic. Zupełnie. A chyba powinnam. Albo to jeszcze po prostu do mnie nie dotarło?

"Kim Ty jesteś?"
"Synem capo"

Czyli tak właściwie kim? I co to oznacza? Dla mnie. Dla nas. Jedno było jasne.

Mafia. Prawdziwa mafia.

Jak? Jakim cudem? Co ja mam teraz zrobić np. jak on zadzwoni? Udawać, że mnie nie ma? Poczytać w międzyczasie jakieś książki o mafii? Jeszcze raz obejrzeć "Ojca chrzestnego"? Albo "Rodzinę Soprano"? Wakacyjny romans sobie wymyśliłam. Z mafiozem. Miałam ochotę wykonać popisowego face palma. Tępa strzała.

"La pagheranno con il sangue"

No, te słowa teraz też nabrały trochę innego znaczenia. Ja pierdolę. W co ja się wpakowałam? - pomyślałam chyba setny raz.

"Ma drugie oblicze, którego jeszcze Ci nie pokazał"

To chyba właśnie pokazał. Tylko, że ja wcale nie chciałam ani wiedzieć ani widzieć. Co by mi przeszkadzało, gdybym nie wiedziała? No co? Po co mi ta wiedza? Co mam teraz z nią zrobić? Dobrze mi się żyło bez niej. Bardzo dobrze. Nawet znakomicie.

O, matko, a może oni mnie teraz zabiją?

Chyba tak generalnie kończą ci, którzy za dużo wiedzą. Może Francesco zawahał się, bo wiedział, że jak mi powie, to będzie musiał mnie zlikwidować? Tak się w ogóle mówi? Chyba odzyskiwałam rozum, bo jednak jakieś ziarenko strachu zaczynało we mnie kiełkować. Co teraz będzie? Czy ktoś z moich znajomych wie, jak się zmienia tożsamość? W Bieszczadach mnie chyba nie znajdą. Nie, to niemożliwe.

"Obiecuję, że nic Ci się nie stanie"

Hmm... może nie będzie tak źle? Może tak od razu nikt mnie nie wyśle na tamten świat? Przecież ja tak naprawdę nic nie wiem. Nawet nie mam pojęcia, gdzie on mieszka. Milan to bardzo duże miasto. Całe szczęście! Tylko... co ja mam zrobić, jeśli on do mnie zadzwoni? Czułam się, jakbym miała rozdwojenie jaźni. Logika i zdrowy rozsądek wręcz krzyczały, żeby uciekać. Coś jednak sprawiało, że miałam ochotę zrobić dokładnie na odwrót. No tak, ćmy też lecą prosto do światła. Wszyscy wiemy jak to się kończy. To nie był dobry prognostyk. Podobnie jak to, że nie potrafiłam tam naprawdę zebrać myśli. To, co miałam w głowie, to był jakiś kompletny chaos. Jeden wątek, gonił drugi. Bez większego ładu i składu. Miałam wrażenie, że myślę... o wszystkim na raz, jednocześnie. Jakbym mówiła do siebie w kilku językach. Też jednocześnie.

Nie mam pojęcia, kiedy samolot doleciał na miejsce. Pilot kazał zapiąć pasy. Wyjrzałam przez okno. Balice. Nie wiedziałam, że lądują tu prywatne samoloty. Pewnie wszystko da się załatwić. Będąc kompletnie pogrążona w tym myślowym chaosie, do domu dotarłam chyba na jakimś wewnętrznym autopilocie. W myślach tych totalnie rządził Francesco.

Jestem ćmą?

On. Oni. I ja. #1 (Zakończone) Czas na korektę!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz