34.

1.3K 42 0
                                    

- Brat?! Nigdy mi nic nie powiedział. Amaya też nie. Mówiła, że jest tylko ona i Francesco... - powiedzieć, że byłam zaskoczona, to nic nie powiedzieć. Jeśli celem Lucindy było przykucie mojej uwagi, udało jej się to znakomicie.

- Roberto nie żyje. To, co widzisz, to jedno z ich ostatnich wspólnych zdjęć. Amaya miała 2 latka, kiedy zginął. Wie, że istniał, ale w ogóle go nie pamięta. Ani tamtych wydarzeń.

Aj. No to mi przywaliła między oczy. Spuściłam wzrok. Zaczęło od się od trzęsienia ziemi. Teraz napięcie będzie rosło?

- Przepraszam. Przykro mi.

- Nie masz za co przepraszać. Minęło tyle lat... musiałam nauczyć się żyć dalej. A Ty o niczym przecież nie wiedziałaś.

- Ale... co to ma wspólnego...?

- Całkiem sporo - przerwała mi Lucinda - Posłuchaj. - upiła łyk kawy, dając sobie jeszcze chwilę - Filippo, mój mąż był wtedy po prostu członkiem klanu - rozpoczęła swoją opowieść, która na końcu miała zmrozić mi krew w żyłach - Dostał zadanie. Miał podłożyć ładunek wybuchowy pod samochód jednego człowieka, który zbyt mocno bruździł capo w interesach. Tym człowiekiem był capo innego klanu. Filippo zrobił, co mu kazano. Niestety, tego dnia to nie ów człowiek wyjechał tym autem z garażu. Zginęła jego żona. - kobieta wzięła głębszy oddech - Jest taka niepisana zasada dotycząca ochrony kobiet i dzieci. Filippo jej nie złamał. Nikt nie mógł przewidzieć, że akurat tego dnia żona postanowi wziąć samochód męża. W zasadzie nigdy tego nie robiła. Czysty przypadek. Ale stało się. Ten człowiek zapragnął zemsty. Wydał zlecenie na pierworodnego syna Filippo.

Zrobiło mi się gorąco. Albo zimno?

- Francesco... - powiedziałam cicho. Ta historia zaczynała mnie przerażać.

- Tak. Chłopcy bawili się wtedy w ogrodzie. W chowanego. Ja siedziałam na tarasie z małą Amayą. Jak sama widziałaś, byli do siebie bardzo podobni. - domyślałam się, co powie dalej. I w ogóle mi się to nie podobało. - Nie mam pojęcia, którędy i jakim cudem na nasz teren dostał się płatny zabójca. Ani jak minął ochronę. A może ktoś zdradził. Nigdy się tego nie dowiedzieliśmy. Filippo w szale zastrzelił wszystkich, którzy wtedy mieli nas chronić. - wzięła głęboki oddech - Zabójca błyskawicznie znalazł się tuż przed Roberto i strzelił. Nie miałam wątpliwości, że strzał był śmiertelny. - przeszły mnie ciarki, a Lucinda mówiła dalej - Chwyciłam Amayę i pobiegłam do domu po broń. Wiedziałam, że właśnie straciłam jednego syna, musiałam zrobić wszystko, by ratować pozostałe dzieci. Biegnąc, modliłam się, żeby tylko Francesco nie wyszedł ze swojej kryjówki. Zamarłam, gdy usłyszałam drugi strzał. I trzeci. I czwarty. Miałam wrażenie, że moje serce stanęło. Nawet nie pamiętam czy krzyczałam. Amaya kwiliła mi na rękach. Do ogrodu wbiegłam razem z ochroną. Człowiek, który parę chwil temu zabił Roberto, teraz sam leżał martwy. Pistolet w rękach trzymał Francesco. - widać było, że, mimo upływu lat, to wciąż są dla niej bardzo trudne wspomnienie. Nic dziwnego. Dziwiłam się raczej, że chce mi to opowiedzieć - To on strzelał. Do dziś nie wiem skąd miał Glocka Filippo. Razem z Roberto zawsze próbowali wykraść ojcu broń, ale nie sądziłam, że im się to kiedykolwiek udało! - pokręciła głową - Filippo raczej pilnował swoich zabawek.

- Ja... nie wiedziałam... nigdy o tym nie mówił...

8 lat. Miał wtedy 8 lat. Byłam w szoku. 8-letni dzieciak, który widział śmierć brata i sam zastrzelił mordercę. To nie mieściło mi się w głowie.

- Nigdy o tym nie mówi. On i Roberto byli sobie bardzo bliscy. Między nimi był tylko rok różnicy. Wychowywali się razem. Zastanawialiśmy się z Filippo, co mamy teraz zrobić. Zginął nasz syn. Ale nie ten. Baliśmy się, że Francesco wciąż coś grozi. Dodatkowo Filippo uzyskał zgodę klanu i rozpoczął vendettę. Zabrałam więc dzieci i wyjechałam do Stanów Zjednoczonych, do powiązanych z nami ludzi. Po czterech latach capo nakazał Filippo doprowadzić do zakończenia rozlewu krwi. Zginęło mnóstwo ludzi. Przeżył jednak Maurizio, człowiek, który wydał wyrok na Francesco. Układ był taki, że Filippo daruje mu życie, a ja, wraz dziećmi, mogę spokojnie i bezpiecznie wrócić. Wróciliśmy w sumie po 5 latach. Francesco miał 13, a Amaya 7 lat. Ona nie pamiętała nic z tamtych wydarzeń, on wszystko. Kiedy przyjechaliśmy do domu, poszedł do ogrodu, dokładnie do miejsca, gdzie zginął Roberto. Zmroziło mnie. Miałam nadzieję, że zapomni. Choć bardzo staraliśmy się to przed nim ukryć, jakimś cudem dowiedział się, że to on był celem. - zamyśliła się. Ja siedziałam cicho. Nie miałam pojęcia, co mogłabym powiedzieć. To, o czym mówiła, to było coś strasznego. Nie potrafiłam nawet sobie wyobrazić, co oni wszyscy przeżywali - Najgorsze było to, że choć widziałam, jak się męczy, nie dało się do niego trafić. Nie chciał z nikim rozmawiać. Nie mam pojęcia, co się wtedy działo w jego głowie. Totalnie się zamknął i uciekł w treningi kickboxingu. Ćwiczył też strzelanie. Poświęcał temu każdą wolną chwilę. Doszedł do niesamowitej wprawy, którą zaczął bardzo źle wykorzystywać. Kiedy miał 16 lat, razem z Luigim, swoim starym kolegą i synem naszego doradcy i, poznanym na siłowni, Paolo, który już wtedy miał mocno średnią opinię, siali postrach w miasteczku. Urządzali walki, wyścigi, wywoływali bójki, a, jak sprawa zaszła za daleko, strzelali. Jedni się ich bali, innym imponowali. Cyrk na kółkach. Filippo próbował jakoś wpłynąć na Francesco, ale z dość marnym skutkiem.

- Coś o tym słyszałam. - przyznałam - Amaya opowiadała, że kiedyś rozwalił ojcu samochód.

- Żeby tylko. Były takie rozmowy, które musiałam stanowczo przerywać, bo zaczynało się wymachiwanie bronią i, szczerze mówiąc, nie byłam pewna kto do kogo strzeli jako pierwszy. Dzisiaj myślę, że to był sposób reakcji Francesco. To wszystko musiało znaleźć jakieś ujście. Ani Ty ani ja nie jesteśmy raczej w stanie sobie wyobrazić jaką presję czuł na sobie, mając świadomość, że to on miał zginąć. I że człowiek, który wydał wyrok, wciąż żyje.

Miała rację. Nie byłam w stanie sobie tego wyobrazić. Nie miałam pojęcia jak można żyć z taką wiedzą. Dodatkowo mając tylko kilkanaście lat. Dlaczego nigdy mi o tym nawet nie wspomniał? Zaczynałam rozumieć jego potrzebę kontroli. "Trudniej wtedy dać się zaskoczyć" powiedział kiedyś. Te wydarzenia wciąż były obecne w jego życiu.

- Tyle tylko, że tak dalej być po prostu nie mogło - kontynuowała Lucinda - Chcąc odciąć go od towarzystwa, wysłaliśmy go na studia do Milanu. Daleko i dużo spokojniej. Miał się uczyć i poznawać firmę. Luigi także został nieco przytemperowany, a Paolo, trochę od nich starszy, najszybciej dojrzał, ogarnął się i trafił w szeregi klanu.

Mafijnego klanu, też mi dojrzałość...

Moja kawa już dawno wystygła. To, co mówiła matka Francesco, wbiło mnie w fotel. Nie wiedziałam, co mam myśleć. To się za nic nie chciało poukładać w mojej głowie.

- Francesco spokojnie czekał 3 lata - ciągnęła swoją opowieść - A potem zaczął działać. Wiesz, Daniela, jest takie stare, sycylijskie przysłowie: Czas poświęcony zemście, jest czasem spędzonym w piekle. Francesco poświęcił zemście prawie całe swoje życie.

Patrzyłam na Lucindę niemal z otwartymi ustami. Choć początkowo próbowałam zaprzeczać, to, co mówiła rzucało jednak inny obraz na wiele rzeczy. Jego porywczość i jednoczesną chęć posiadania kontroli, odsuwanie mnie od wielu spraw, a nawet podejście do świata, trochę w stylu jakby jutra miało nie być. Aż za dobrze wiedział, że za którymś razem faktycznie może go nie być. Żyjąc tyle lat, pod taką presją, po prostu musiał wykształcić w sobie mechanizmy obronne. Inaczej by oszalał.

- Zemście? - zapytałam

- Tak. Bo Francesco nie zapomniał o Maurizio. W jednej z przerw semestralnych, tych dłuższych, pojawił się tutaj i wtedy się zaczęło. Niby przyleciał normalnie i nic nie wskazywało na jakieś działania, ale tak się złożyło, że przez równy miesiąc bywał wszędzie tam, gdzie Maurizio. Jakby doskonale znał jego plany. Nic nie robił. Po prostu był. I się przyglądał. Nerwowe reakcje Maurizio świadczyły, że Francesco osiągnął swój cel. W ramach kulminacji przyszedł na przyjęcie do willi byłego capo. Maurizio kazał mu wyjść. Francesco posłuchał. Już wychodził, kiedy, w samych drzwiach, odwrócił się i, patrząc prosto w oczy gospodarza, zimno rzucił: "Wrócę". Ludzie mi potem mówili, że groźba zawarta w tym jednym słowie, była niesamowicie słyszalna i parę osób wręcz na chwilę zamarło. I znowu, przez tydzień, nic się nie działo. A potem zaczęli ginąć ludzie Maurizio. Pojedynczo. W miejscach typu toaleta, poranny, samotny bieg w lesie, samotna kąpiel w morzu itd. Wszyscy oglądali się za siebie po kilka razy. Nie wiem czy Francesco działał sam, nie wydaje mi się, by było to możliwe, ale fakty są takie, że w ciągu miesiąca zginęło równo trzydzieści osób. Wszyscy należeli do najbliższych i najbardziej zaufanych ludzi Maurizio. Do dziś nie wiem, kto pomagał mojemu synowi w tej prywatnej vendetcie. Na koniec zostawił oczywiście samego Maurizio. I tu Cię zaskoczę. Maurizio popełnił samobójstwo. Przynajmniej oficjalnie. Bo plotka głosi, że w okolicy widziano dobrze znany mi motor.

- Omertà - szepnęłam. Teraz rozumiałam dlaczego niektórzy tak się go bali.

- Omertà - odpowiedziała Lucinda - Zrób jeszcze kawy, Daniela. To nie koniec.

Nie? O, mój Boże. Co tam się jeszcze wydarzyło???

On. Oni. I ja. #1 (Zakończone) Czas na korektę!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz