Rozdział 1: Początek

4.8K 125 127
                                    

Leżałem w łóżku już od paru godzin, wpatrując się bezczynnie w sufit, w mojej sypialni. Kołdra leżała gdzieś obok mnie, było mi zimno, ale nie miałem zamiaru się przykrywać...

Zastanawiałem się, dlaczego jestem tym, kim jestem. Dlaczego to właśnie mnie wybrał zbawiciel, aby nosić to dziwne brzemie, tej choroby psychicznej...

Rozmyślałem o tym codziennie, snując różne teorie na ten temat...

Najpierw myślałem, że to kwestia przypadku, bądź genów. Potem w mojej głowie powstawały inne teorie; że to kara za grzechy, albo za nie podporządkowanie się zasadom...

Te zaburzenie, było naprawdę męczące dla mnie i mojej kariery w szkole.
Uczyłem trzy klasy. W jednej z nich, byłem wychowawcą...Wychowawcą, który podczas lekcji, wybiega gdzieś i co robi...?
Płacze! Płacze, w łazience, starając się uśmierzyć swój żal...

Nigdy nie próbowałem drastycznych rozwiązań dla tego problemu...W sensie, narktyków, czy wszelakich alkoholi...

Czasem tylko paliłem. Elektryki. Ale nie dla poczucia się lepiej...
Paliłem bez powodu, ale nie często.
Nie dawało mi to żadnej satysfakcji...

Spojrzałem na zegarek budzika...Już 7!? Powinienem już się szykować.

Szybko wygramoliłem się z łóżka i pobiegłem do łazienki wziąć szybki prysznic...

Zdjąłem z siebie wszelką odzież i wszedłem pod prysznic. Włączyłem wodę i poczułem strumień ciepłej, ożywczej wody płynący po moim nagim ciele.

Zażywanie kąpieli, było dla mnie przyjemnym doświadczeniem. Mogłem wtedy pozbyć się napięcia, które nosiłem przez cały czas w sobie...

Gdy się umyłem, wytarłem nagie, mokre ciało, a potem w ręczniku zawiązanym za biodrach wróciłem do sypialni.

Zabrałem z niej wczorajszego wieczora naszykowane ubrania i usiadłem w salonie.
Ubierałem się dosyć pośpiecznie, aby za wszelką cenę, nie spóźnić się do pracy i nie zostać zbesztanym przez dyrektorkę - swoją drogą, wredną i mądrością nie grzeszącą idiotkę. Niemiłą dla każdego.

Nigdy nie lubiłem tej kobiety. Zawsze była dla mnie taka szorstka, a stawała się miła, gdy tylko miała do mnie jakiś interes...

Ubrałem się wkońcu i jeszcze na chwilę wpadłem do łazienki, gdzie umyłem zęby i wypsikałem się perfumami oraz dezedorantem.

Postanowiłem, że nie zjem nic w domu - kupię coś w szkolnym sklepiku. Nie zdążyłbym już zjeść u siebie.

Złapałem za swoją torbę wiszącą na jednym z krzeseł, wziąłem płaszcz oraz kluczyki do auta i wybiegłem z domu zakluczając drzwi.

Wpadłem do samochodu, torbę rzuciłem na siedzenie obok, kluczyki włożyłem do stacyjki, po czym je przekręciłem i ruszyłem do liceum, w którym uczę...

Teorytycznie, wybrałbym inną placówkę do pracy, ale tylko tutaj mnie przyjęli...Dlaczego? Nie wiem tego do teraz...

Jechałem do szkoły pośpiesznie, lekko przekraczając dozwolone prędkości na drogach, ale nieznacznie. Po czasie około dziesięciu minut, ujrzałem z mojej prawej strony wielki budynek.

To było moje miejsce pracy - Szkoła Licealna nr. 891 w...Uh. Nigdy nie potrafiłem zapamiętać nazwy tego miasteczka.

Wyszedłem z auta, biorąc torbę oraz zamykając za sobą drzwi, i wbiegłem do budynku.

Usłyszałem okropny hałas. Śmiechy, głosy, krzyki - one wszystkie sprawiały, że dostałem lekkiego bólu głowy...

Wpadłem jak idiota do mojej własnej sali - 69. Często zastanwiałem się czemu właśnie mi dali salę 69...

(18+) Kiedy wiatr wieje zbyt mocno... | Vincent x Scott • Yaoi |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz