Rozdział 27: Kara

1.1K 34 13
                                    

Vincent spojrzał na mnie. Z jego wyrazu twarzy mogłem wyczytać dwie rzeczy - złość i zaskoczenie. Te dwa uczucia się ze sobą zmieszały. Nie były dobrym połączeniem...Milczeliśmy przez dobre kilka minut, kiedy nagle on podszedł do mnie bliżej i mocno złapał mnie za nadgarstek. Był wściekły. Widziałem to...

- Nienawidzisz mnie, tak? - wyszeptał - No to zaraz zmienisz to swoje jebane zdanie.

Drugą ręką uderzył mnie w twarz. Później jednym, szybkim szarpnięciem za moje czarne włosy, w które uprzednio wplątał palce, przyciągnął mnie do siebie. Gdy byliśmy już bardzo blisko siebie, on poprostu wpił się w moje usta. Zaraz po tym, czułem jego język pomiędzy moimi wargami...

Pocałował mnie. Znowu. Ale...to nie był ten sam pocałunek, którym obdarował mnie kilka godzin temu...

Gdy tylko się ode mnie oderwał, aby zaczerpnąć powietrza, ja zacząłem się wyszarpywać. Ale on trzymał mnie zbyt mocno. Nie potrafiłem się uwolnić. On mi na to nie pozwalał...Trudno...Poddałem się. Nie szarpałem się, nie krzyczałem, nic nie mówiłem. Jedyne co robiłem, to płakałem...

- Za winę, należy się kara... - powiedział. To był chyba jeden z jego mroczniejszych tonów głosu - A więc dostaniesz karę...

Po tych słowach poczułem bardzo nieprzyjemne i niespodziwane uczucie - coś wbiło się w moją rękę. Spojrzałem na miejsce, w którym odczuwałem ból - Vincent wbił tam iglę i zaczął wstrzykiwać we mnie zawatrość strzykawki. Jęknąłem i poczułem niewiarygodną senność.

- Słodkich snów...

To były ostatnie słowa, które usłyszałem, zanim zasnąłem...

...

Kiedyś rodzice wmawiali mi, że zadawanie sobie bólu jest głupie. Moja matka tak mawiała, mój ojciec tak mawiał...przez całe młodzieńcze życie. Ale...kiedy oni odeszli, (ojciec niby fizycznie dalej żyje, ale dla mnie jest niczym martwy człowiek. Zadał mi i matce tak wiele bólu...) zdałem sobie sprawę, że jeśli moje życie zabiera mi to co lubię, lub to co kocham i tym samym zadaje mi ból, to lepiej będzie poprostu pomóc temu życiu mnie dobić. Tym bardziej, że przeżyłem już tyle bólu, który wyniszczył mnie psychicznie. I co? I dalej mnie wyniszcza. Myślałem, że cięcie się da mi upragniony koniec męczarni, ale nie - Vincent mnie powstrzymał...No tak, jest moim przyjacielem, ale przez niego też czuję ból. Może poprostu wystarczy pewnej nocy wyjść z domu, nie zabierać telefonu i zakończyć to wszystko, wieszając się. Tak, to mogłoby pomóc. Ale...co wtedy zrobi Vincent beze mnie? Jak ja będę się czuć zostawiając go, chciaż obiecywałem, że tego nie zrobię i go nie stracę...? Jestem taki bezradny, nie wiem już co mam czynić...Moje życie traktuje mnie jak swojego jebanego wroga...Ale on tu jest...

Obudziłem się. Czułem ból w jednej z żył mojej ręki. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym teraz byłem. Oczywiście - była to dobrze znana mi sypialnia Vincenta. Moje ręce były przykute kajdankami do łóżka, a nogi związane ze sobą sznurem. Czułem, że moja kara nadejdzie...

- Scott... - usłyszałem głos Vincenta - Dobrze wiesz, że nie powinieneś mówić takich rzeczy na mój temat...

Wszedł do pokoju, w którym leżałem. Wgramolił się na łóżko i nachylił się nade mną, patrząc mi w oczy. Ten jego wzrok, który zwykle był dla mnie normalny, teraz był straszny. Widać, że był zły. Boję się...

- Niczego teraz nie powiesz? Nie będziesz taki odważny?

W głowie mi pierdoli...Pocałowałem go prosto w jego usta. Może to pomoże...Ale Vincent uderzył mnie w twarz i zakleił mi usta taśmą.

- Nędzne pocałunki bez uczuć na nic się tutaj nadadzą. I tak mnie nie przekonasz.

Fioletowłosy chwycił za nóż, który z jakiegoś powodu miał w tylnej kieszeni swoich spodni. Pokazał mi go. Był w chuj ostry, a przynajmniej na taki wyglądał. Nożem zaczął rozcinać moją koszulkę-  no fakt, byłem przykuty do łóżka i trudno byłoby ją normalnie ściągnąć. Gdy udało mu się przeciąć ubranie w odpowiedni sposób, poprostu je ze mnie zdarł.

- Kto był takim niegrzecznym chłopcem, co? - zapytał, czym wzbudził we mnie jeszcze większą agresję i panikę.

Nożem zaczął delikatnie rozcinać skórę na moim brzuchu. Pisnąłem. Gdy tylko uznał, że nacięcie jest odpowiednie, schował z powrotem nóż do kieszeni i liznął ranę, zlinując wypływającą z niej krew. Trochę mnie to przeraziło, bo Vincent nawet nie wiedział, czy jestem chory na jakiekolwiek choroby zakaźne...

- Adrenalina Cię wypełnia. Dobrze.

Skończył zlizywać moją krew i przeszedł do o wiele gorszych rzeczy. Zdjął z siebie pasek i zaczął mnie nim bić po moim obolałym już tłowiu. Jebany mistrz kar. Bolało. Płakałem. Z moich oczu wylewał się ocean łez, które powoli spływały po moich policzkach, zostawiając na nich mokre ślady. To był moment w którym na prawdę chciałem się zabić i zakończyć to wszystko. Pożegnać na zawsze ten durny świat. Bo przecież i tak nikogo nie obchodzi taki nędzny człowieczek, którym jestem ja. Kto niby płakałby po kimś takim?

Vincent spojrzał w moje znużone i zapłakane oczy. Już nie potrafiłem wyczytać z jego spojrzenia jakichkolwiek emocji.

- Scott...Nie myśl o bólu. To Ci pomoże - zerwał z moich ust taśmę. Wziąłem kilka głębokich wdechów i jęknąłem.

Fioletowłosy pocałował mnie i zaczął zdejmować ze mnie spodnie i bokserki. Tak strasznie się bałem...Kiedy już byłem całkiem nagi, Vincent zaczął bić mnie paskiem po udach i okoliczach. Na szczęście ominął mojego penisa. Płakałem, darłem się o pomoc...Czułem się jak na jakimś biczowaniu. Ból...tylko ból...to chyba już jedyna rzecz, którą mogę odczuwać...

- Było mówić takie rzeczy? Było?! Jakbyś tego nie powiedział, nie byłoby tego wszystkiego!

- I tak moje życie zadaje mi wielki ból! Tak czy inaczej, bez względu na to, czy powiedziałbym to, czy nie, życie i tak znalazłoby jakiś sposób, żeby zadać mi ból!!

Vincent zatrzymał się na chwilę. Spojrzał na swoją dłoń, w której trzymał pasek.

- Co ja właściwie robię...? - zapytał sam siebie, drżącym głosem.

- Pomagasz mojemu życiu mnie dobić. Dobić mnie...Zadać mi ból...

Patrzyliśmy sobie w oczy. Płakałem. Mu też zbierało się na płacz. Zamknąłem oczy i odetchnąłem ciężko. Nagle poczułem kojące i urocze...ciepło...Vincent mnie przytulił. Nie miałem siły na powiedzenie czegokolwiek. Dałem mu się przytulić. Ale...uczucie bólu i braku sensu mnie wypełniało...

- Już dobrze. Nic się nie dzieje...Scott...Cii...

Dobrze.

Uspokoiłem się trochę. Napięcie ze mnie zeszło...

- Wynagrodzę Ci to... - powiedział cicho...

(18+) Kiedy wiatr wieje zbyt mocno... | Vincent x Scott • Yaoi |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz