Rozdział 20: On i ktoś, kogo do mnie sprowadził...

1.2K 50 2
                                    

Westchnąłem cicho.

- Wybacz, ale przez ostatnich kilka godzin pokazałeś mi, że łakniesz tylko sprośności... - wyjaśniłem.

- Oh, doprawdy Scotty, przesadzasz - fioletowłosy klepnął mnie w pośladek - Doprawdy...Piękny tyłeczek...Chyba najlepszy, jaki widziałem w całym moim życiu.

Odsunąłem się kilka centymetrów od Vincenta i obróciłem się w jego stronę.

- Co robimy? - zapytałem z nadzieją w głosie, że nareszcie mnie puści i da spokojnie odejść.

- Oh... - jęknął łapiąc mnie za rękę i pociągając mocno ku sobie. Syknąłem z bólu. Przecież mam pocięte ręce! - Zabolało?

Zmarszczyłem brwi. Zdawało mi się, że z samego mojego spojrzenia dało się wywnioskować, że zadał mi ból. Oczy były zwierciadłem mojej nietypowej duszy. Zawsze tak było. Kłamałem - ludzie to widzieli. Może dlatego nie miałem zbyt wielu przyjaciół w dzieciństwie...?

- Jaki jest cel naszego przyjazdu tutaj? - wędrowałem wzrokiem po widokach nas otaczających - Zabrałeś mnie tu, nawet nie mówiąc w jakim celu.

- Chciałem poprostu pokazać Ci to przeurocze miejsce. Wczoraj, gdy się upiłeś i gdy się kochaliśmy - przekląłem pod nosem - to wyobrażałem sobie Ciebie w tej wodzie, delikatnie zamoczonego, niewinnie spoglądającego tymi swoimi oczętami. Piękna wizja, prawie się spełniła!

Vincent zaśmiał się, a ja spojrzałem mu głęboko w oczy. Miał zaskakująco ładne oczy, jak na takiego wstrętnego pedofila. Nie chodzi mi o jego wygląd, bo wygląda dobrze, nie ma się do czego doczepić, ale jeśli chodzi o to co ma w środku...co dzieje się w jego sercu...Ile razy mnie już zgwałcił? Uh...Nie chcę tego rozpamiętywać...

- Dobrze - powiedziałem - Jeżeli już skończyłeś się we mnie wgapiać, to prosiłbym o podwiezienie mnie do domu.

- Wedle życzenia. Wyjdź z wody i się ubierz.

Grzecznie, zadowolony ze swojego posunięcia wyszedłem z odrobinę chłodnej wody. Chłodna, ale orzeźwiająca. Powoli założyłem bokserki, z trudem wsunąłem na siebie spodnie, ubrałem koszulę, zapiąłem ją i byłem gotowy.

- Idziesz? - rzuciłem szybko.

- Tak, tak. Już idę - Vincent w przeciwieństwie do mnie ubrał się szybko i chwycił mnie za rękę. Ja oczywiście się wyrwałem i wkurzony spojrzałem na niego.

- Już koniec.

- No dobrze - dał spokój.

Wsiedliśmy do jego auta, zapięliśmy pasy i jechaliśmy praktycznie tą samą drogą co wcześniej. Jakiś czas później, byliśmy już przed moim domem. Wysiadłem z auta i pognałem do drzwi, chcąc wejść jak najszybciej i bez tego cwela!

- Hej! - krzyknął wychodząc z auta i siadając na jego masce - Pa.

- Pa - odpowiedziałem. Nagle poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Spojrzałem do tyłu przez ramię. Vincent.

- Dzięki za wszystko.

- Zapłacisz mi?

- Oh, tak... - wyciągnął portwel i jego pieniężna zawartość wylądowała w tylnej kieszeni moich spodni - Pa.

Mówiąc to, przytulił się do moich pleców. Trochę się tym zdziwiłem, ale ustąpiłem. Wolałem nie robić sobie już z nim kłopotów - niech się przytuli i spada.

- Teraz już serio pa - powiedział i wsiadł do auta, przekręcił kluczyk w stacyjce i odjechał pozostawiając mnie samego...

Odkluczyłem drzwi, wszedłem do domu i trzasnąłem drzwiami, zamykając je. Klucze rzuciłem na szafkę obok. Oparłem się o drzwi. Następnie zacząłem się po nich osuwać w dół, plecami szorując po drzwiach. Chwilę później, siedziałem oparty o drzwi. Podkuliłem nogi. Głowę ukryłem pomiędzy nogami, a moim brzuchem. Kiwałem się delikatnie na boki.

- Zgwałcił mnie.

- Zgwałcił mnie.

- Zgwałcił mnie...

Zachowywałem się jakbym był w jakimś transie. Tylko te dwa słowa potrafiły wypowiedzieć moje słabe struny głosowe.
"Zgwałcił mnie"...Czy ON sprawił, że doznałem jakiejś traumy, czy coś tego typu? Sięgnąłem do tylnej kieszeni moich spodni, w której ON zostawił pieniądze. Wyjąłem zawartość kieszeni i spojrzałem na nią. Naprawdę te wszystkie gwałty i ja byłem warty jedynie stówę!? Rzuciłem moją "zapłatę" gdzieś na bok. Wróciłem do wcześniejszej, zwiniętej pozycji i zacząłem płakać. Płakałem. Łzy spływały po moich policzkach, a następnie ciekły na moją koszulę, na której zostawiły mokry ślad.

- Zgwałcił mnie...

W mojej głowie działy się różne rzeczy. Byłem wściekły, mógłbym go nawet zabić, za to co zrobił mi fizycznie, jak i psychicznie. Ale z drugiej strony byłem nadzwyczaj smutny i przygnębiony.

- Zgwałcił mnie...

Vincent...Pocieszał mnie...Przez chwilę uznawałem go za przyjaciela...A teraz co? Teraz mnie zgwałcił! I dał mi za to stówę! Po co ja się zgadzałem na ten układ...? Idiota ze mnie. Potrzebowałem pieniędzy, ale nie chciałem zarobić ich w taki sposób i nie tak mało...!

- Zgwałcił mni-

Ktoś zapukał do drzwi. Podniosłem pieniądze, położyłem je na szafce i wstałem. Ciekawe kto to znowu? Otarłem łzy i otworzyłem drzwi.

- Hej - usłyszałem głos.

- Nie wiem kim jesteś.

- Otrzyj łzy i otwórz oczy, a zobaczysz - powiedziała owa osoba.

Jeszcze raz otarłem oczy i je otworzyłem. Przede mną stanął...on...Vincent.

- Czego ode mnie chcesz? - zapytałem opuszczając moją głowę w dół.

- Chcę Ci pomóc - usłyszałem od niego - Przywiozłem kogoś, kto może Ci pomóc.

Nikt nie może mi pomóc...

- Tak? A kogo? - rzuciłem niezainteresowany.

- Danny? Możesz przyjść? - krzyknął fioletowłosy.

Wtem zza pleców Vincenta ukazał mi się pewien mężczyzna. Brązowe, krótkie włosy. Ubiór jakby jakiegoś doktora. Czarna torba. Okulary na nosie. I te oczy. Te oczy mnie przeraziły. Były całkowicie czarne.

- Witam - przedstawił się - Nazywam się Kevin, ale możesz mówić mi Danny. Jestem psychologiem.

Psychologiem...

- I co w związku z tym? - zapytałem kpiąco.

- Vincent, mój kuzyn, powiedział mi, że masz pewne problemy ze sobą, z którymi masz problem walczyć.

- Zostawię was samych - Vincent wszedł do zaparkowanego obok auta i po chwili już go tu nie było. Odjechał.

Westchnąłem cicho. Zaprosiłem Dannyego do środka i zamknąłem za nami drzwi.

- Ilę będę Panu winien, doktorze Danny?

- Ze względu na to, że należysz do grona...przyjaciół Vincenta, sesje będą darmowe. Chcę Ci pomóc z tego wyjść i pokonać wszystkie problemy.

Kiwnąłem głową. Zaprowadziłem go do salonu. Usiedliśmy na kanapie. On wyciągnął z torby teczkę, z niej kilka papierów i spojrzał mi w oczy tym przerażającym wzrokiem.

- Jak się nazywasz?

- Scott Cawthon.

- Ile masz lat?

- 28.

- Dobrze. Ok - zapisał wszystko na kartce - Miałeś ostatnimi czasy jakieś stresujące sytuacje?

Zawachałem się.

- N-No...t-tak...

- Nie wstydź się. Mów.

Napłynęły mi łzy do oczu. Starałem się to powstrzymać, ale nie mogłem. Łzy leciały ciurkiem.

- Zostałem zgwałcony...

Heeej. Przepraszam za tak długą przerwę w dodawaniu rozdziałów. Ale wiecie. Szkoła itp. Mam nadzieję, że ten rozdział się Wam spodobał :3

(18+) Kiedy wiatr wieje zbyt mocno... | Vincent x Scott • Yaoi |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz