Doktor spojrzał na mnie zaskoczony. Ja uciekłem wzrokiem od jego czarnych oczu.
Uroniłem kilka łez i wstałem. Poszedłem do kuchni i nalałem wody do szklanki, którą chwilę później wziąłem i wróciłem na kanapę. Wziąłem łyk wody, starając się oczyścić swoje ciało z tego cholernego napięcia, jakie teraz we mnie się kryło.- Mogę wiedzieć kto Cię zgwałcił? - zapytał.
Spuściłem głowę w dół i odłożyłem szklankę na stolik obok.
- Wydaje mi się, że to mogłoby źle na Ciebie wpłynąć - rzuciłem i otarłem łzy z policzków - Wydaje mi się, że znasz tą osobę.
...Vincent to zrobił...Nie widzisz tego w moich oczach...?
- Oh, rozumiem. Jesteś w szoku i prawdopodobnie w traumie...
- Tak.
A ty niebyłbyś w traumie, gdybyś został zgwałcony i rozpity? A do tego osoba, która Ci to zrobiła była uważana przez Ciebie za Twojego przyjaciela? I to w zasadzie jedynego przyjaciela, który okazał się totalnym zboczeńcem i wykorzystał człowieka, aby zaspokoić swoje walone popędy.
- Scott... - przerwał mi rozmyślanie - O czym myślisz właśnie teraz?
O Vincencie...?
- O moich problemach.
- Daj mi poznać te problemy. Obiecuję, że Ci pomogę...Wkońcu jesteś przyjacielem Vincenta, huh? Muszę Ci pomóc, bo się wkurzy i znowu odwali coś niestosownego - spojrzał mi w oczy jeszcze głębiej.
Już to zrobił. "Odwalił coś niestosownego"...
- Mhm - przytaknąłem - Przepraszam.
- Nie przepraszaj. Tylko daj mi Ciebie wyleczyć. Daj mi szansę. Ej, spójrz na mnie, ok? Nie lubię jak moi pacjenci uciekają od moich oczu wzrokiem.
Niechętnie na niego spojrzałem.
- Ma doktor-
- Mów mi Danny - przerwał.
Westchnąłem. Nazywa się Kevin, a mam mówić do niego Danny...? Niebardzo rozumiem tego sens...
- Masz Danny kogoś, kogo kochasz? Kogoś kto zajął miejsce w Twoim sercu? - zapytałem.
- Ah, tak. Mam żonę i dziecko - powiedział -Są dla mnie światem.
Wygląda na dość młodego, a już ma żonę i dziecko? Hm...No cóż. On przynajmniej ma powód do cieszenia się w życiu. Ja nie mam już nikogo. Niczego z resztą też. Czuję się pusty.
- Proszę, wyjaw mi kto Cię zgwałcił - powiedział Danny.
- Nie chcę. Chyba nie muszę, prawda?
Doktor westchnął i rozejrzał się po salonie, wzrokiem omiatając każdy zakamarek tego pokoju.
- Vincent powiedział mi, że on jakiegoś czasu nie zachowujesz się jak kiedyś - zaczął z nienacka - Chcę Ci pomóc, abyś mógł być tym samym człowiekiem, jakiego znał Vin.
- A może ja wcale nie chcę nim być? Dlaczego masz spełniać prośbę Vincenta, która dotyczy mnie, a ja się nie zgodziłem? - rzuciłem szybko i ruszyłem w stronę toalety.
- Hej, gdzie ty-
- Do łazienki. Chyba mogę we własnym domu, hm?
- Oh, tak, oczywiście...
Wszedłem do toalety, zamykając za sobą drzwi. Osunąłem się po nich, tym samym chwilę później siedząc na podłodze. Skulony. Przez moje myśli przelatywało wiele rzeczy...Zbyt wiele...
Vincent Bishop. Nauczyciel. Specyficzny. Gwałciciel...
- Myślałem, że mam przyjaciela... - jęknąłem - To wszystko jest jednym pieprzonym kłamstwem. Kłamstwem! - wydarłem się.
Zdawał się nawet miły...A później? Rozwalił te wszystkie dobre rzeczy, o które go podejrzewałem - to, że jest spoko facetem i, że może jest moim przyjacielem...
Naiwne.
- Może jakby tego nie zrobił, miałbym przyjaciela...?
Naiwne.
- Nie, że go lubię...Tego już nie potrafię...
Nie poznał mnie nawet dobrze, a już sobie pomyślał, że mnie tak wykorzysta...Nie wie jaki byłem...Jakim dzieckiem byłem...
Jeszcze jakiś czas temu, gdy zaczynałem nauczanie w Hurricane, wszyscy widzieli we mnie kogoś pozytywnego - ale już wtedy zacząłem się czuć pusto w środku...
Gdy chodziłem do przedszkola, nie miałem jak wszystkie dzieci tak wielu znajomych - miałem jednego kolegę...Który poszedł wraz ze mną do podstawówki. Niestety...w 6 klasie powiesił się. Coś go do tego zmuszało od środka. Przeżyłem to...Następnie w liceum poznałem dwie miłe osoby - Felix'a i Jefrey'a. Zakolegowaliśmy się się. Felix popadł w złe towarzystwo i zaczął ćpać. Jefrey był skrycie w nim zakochany i też zaczął ćpać, aby dorównać Felixowi. Następnie oboje zaczęli pić i palić. Nie zrezygnowali też z kokainy i innych rodzai narkotywów...Stali się inni. Felix - z początku - był gościem z genialnym podejściem do życia, potrafił załatwić każdą rzecz, był zabawny. Jefrey - również z początku - był nieśmiały, ale miły. Uwielbiał "chodzić po parku o poranku" - jak to kiedyś powiedział. I tak, bardzo często wychodził na spacery o poranku, nie wiem dlaczego, może poprostu to lubił...
Już po dwóch miesiącach popadnięcia w nałóg, oboje się zmienili...Podkrążone oczy, ubrani na czarno, patrzący zmęczonym wzrokiem, z bandażami na rękach, pircingiem...Nie byli już tym samym Felixem i Jefreyem, których znałem...Zostawiłem ich i po kilku latach przesiedzianych w liceum, kontynuowałem swoją naukę w innej szkole, kolejnego stopnia nauki. Tam poznałem pewną dziewczynę ze skłonnościami do samookaleczania się. Była ładną i mią kobietą. Uważała, że jest gruba, brzydka i wogóle. Wcale nie była gruba. Cięła się. Zaczęła traktować swoje ciało jak śmiecia. Do tego znacznie spadła z wagi...Pewnej nocy, jak wracała z uczelni do domu, ktoś ją napadł i zabił. Zabił piłą. Słyszałem... Prawie widziałem...Ale kto to mógł-- Scott? - usłyszałem głos Dannyego i ciche pukanie w drzwi.
- T-Tak? - otrząsnąłem się odrobinę.
- Wróć do salonu, proszę...
- Yh...D-Dobrze. J-Jeszcze momencik...
Usłyszałem oddalające się kroki. Poszedł.
Co dalej? Hm...po jej śmierci otrząsnąłem się po roku. Poznałem kolejną miłą dziewczynę, która narzekała, że "w wieku w którym teraz jest, powinna znaleźć sobie faceta i już być conajmniej raz wydymana". Głupie, co? Wydawało mi się śmieszne, jak się zachowywała. Zostaliśmy bardzo bliskimi znajomymi. Bardzo ją polubiłem. Ona mnie też. Uważała, że jestem "uroczym szatynkiem"...Śmiałem się...Ale...Gdy wróciłem do domu, któregoś dnia...zauważyłem i poczułem, że to udawany śmiech...Dziewczyna musiała wyjechać z miasta i zostawić mnie samego. Nawet się nie pożegnała. Wróciłem do domu. Nagle wszystkie te wspomnienia, wszystkie osoby, które mni tak zraniły i zostawiły mi się przypomniały...
- I tak, płaczę bardzo często do dzisiaj...Miewam napady lęku praktyczmie codziennie...
Gadam do siebie? Huh...Tak czy inaczej...Nigdy nie miałem przyjaciela...Nawsze byli to raczej koledzy lub koleżanki, nie przyjaciele. Przyjaciel jest - tak mi się wydaje - stopniem wyższym niż kolega czy znajomy...Chciałem uczynić Vincenta moim przyjacielem...Kimś nowym dla mnie. Kimś, kim nikt dla mnie nie był.
On to spierdolił...
Żal...Żal który mnie wypełnia od jakiegoś czasu...
...jest nie do zniesienia...
Wstałem. Otworzyłem drzwi i wróciłem do salonu, przecierając moją twarz dłońmi. Usiadłem na kanapie.
- Więc jak? Wyjawisz mi kto Cię zgwałcił?
Ilu ich straciłem? Jeden, dwa i trzy, cztery, pięć? Straciłem pięciu znajomych. A Vincent? Tego już nie wiem...
- Tak. Teraz słuchaj mnie uważnie...
CZYTASZ
(18+) Kiedy wiatr wieje zbyt mocno... | Vincent x Scott • Yaoi |
Fanfiction❗Uwaga! Książka zawiera rozbudowane sceny stosunków. (tak, pisałam ją 2 lata temu i nie jestem pewna czemu wczuwałam się tak bardzo właśnie w opis tego). Druga sprawa - pisałam ją w momencie jak byłam dosyć głupia, więc niektóre momenty mogą być po...