Vincent spojrzał na mnie pociesznym wzrokiem w którym wyczułem nutkę zdziwienia.
- Oczywiście, że jestem Twój - powiedział - Idź spać, Scotty. Musisz odpoczywać.
Vincent Bishop potwierdził, że jest mój. Nie pozwolę mu odejść, jak inni moi przyjaciele...
- Vincent - zmusiłem się na powiedzenie czegoś jeszcze, chociaż było to dla mnie wysiłkiem. Było mi słabo - Dziękuję.
Fioletowłosy usiadł z powrotem na krześle. Oparł się wygodnie o oparcie i wpatrywał się we mnie.
On nie jest takim potworem, za jakiego go uważałem. To on jest teraz przymnie - nikt inny. Nie narzuca się. Mówi mi, abym wypoczywał...On naprawdę nie jest takim złym człowiekiem...Jest teraz moim skarbem, o który muszę walczyć. Nie pozwolę mu odejść w żaden brutalny sposób. Nie pozwolę już, nigdy.
Moje powieki zaczęły się kleić. Wpatrywałem się w Vincenta. Obraz przed oczyma zaczął mi się rozmazywać. Chwilę później, pochłonął mnie słodki sen...
~
Znajdowałem się na pięknej łące. Siedziałem. Przede mną była rzeka, świeciło cudne słońce. Był to piękny, ciepły dzień. Na łące byłem ja i siędzący przy mnie Vincent - ten sam, którego przed chwilą widziałem, gdy nie spałem. Patrzył się w dal, trzymając mnie za rękę. Ciepło jego ciała było bardzo przyjemne. Byliśmy strasznie blisko siebie. Było to...trochę dziwne...Utkwiłem wzrok w jego pięknych oczach, zapatrzonych w dal. Było mi tak przyjemnie i miło. Wizja dwójki przyjaciół: mnie i Vincenta, była czymś cudownym i czymś o co pragnę i będę dbać.
Vincent nagle wstał i podał mi rękę, pomagając wstać także i mi. Dzięki jego pomocy stanąłem na własnych nogach i przyglądałem się Vincentowi."Scott" - szepnął - "Dziękuję"
"Vincent" - szepnąłem - "Ja też dziękuję. Za wszystko"
Fioletowłosy złapał mnie za ręce i przyciągnął do siebie bliżej. Wiem, co chciał zrobić - ale nie chciałem mu z jakiegoś powodu przeszkadzać. Pocałował mnie. Dobry w tym był. Nie przeszkodziłem mu-
~Obudziłem się. Vincenta nie było.
O-Opuścił mnie...? N-Nie...! Nie mógł!! Nie dopilnowałem go!
Z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Trząsłem się...Ktoś wszedł do pokoju - to nie było istotne. To nie był Vincent!
- Halo? Proszę Pana? - usłyszałem czyjś niewyraźny głos - Wszystko dobrze? Zaczęło Panu bardzo szybko bić serce...
- G-G... - jąkałem się - Gdzie jest Vincent?! Żyje?!
- Wyszedł po kawę, spokojnie! Proszę się uspokoić - podszedł do mnie - Zaraz przyjdzie. Już dobrze. W porządku?
Uspokoiłem się odrobinę. Spojrzałem na osobę, która weszła do pokoju - był to lekarz. W ręce trzymał kubek wody, który chwilę później mi podał. Wziąłem go od niego i delikatnie oraz powoli zacząłem pić chłodną wodę. Następnie podał mi dwie tabletki - połknąłem je, wypijając do końca wodę z kubeczka i dziękując doktorowi za pomoc. Ten tylko skinął głową i wyszedł. Postawiłem pusty kubeczek na szafce, która stała obok mojego łóżka i przykryłem się kocem po szyję...
---
Jakieś pięć minut później na sali pojawił się on - Vincent Bishop.
- Dzień dobry, Scotty... - podszedł do mnie i usiadł na krześle - Lepiej się czujesz?
- Ah, t-tak...
- Dobrze mi to słyszeć...
Uśmiechnąłem się pod nosem i spojrzałem Vincentowi w oczy. Tych oczu się nie bałem - jego oczy były śliczne.
- Wziąłeś leki? - zapytał i upił kilka łyków kawy.
- Tak. Lekarz mi je dał.
- Jesteś spokojniejszy, niż wcześniej, gdy Cię...no wiesz...
- Ah...no tak...
- Co się stało z tym agresywnym Scottem, hm?
- Dalej gdzieś we mnie jest, ale narazie zrozumiałem, że nie ma sensu się denerwować...Nie na Ciebie...
CZYTASZ
(18+) Kiedy wiatr wieje zbyt mocno... | Vincent x Scott • Yaoi |
Fanfic❗Uwaga! Książka zawiera rozbudowane sceny stosunków. (tak, pisałam ją 2 lata temu i nie jestem pewna czemu wczuwałam się tak bardzo właśnie w opis tego). Druga sprawa - pisałam ją w momencie jak byłam dosyć głupia, więc niektóre momenty mogą być po...