Rozdział 23: "On naprawdę nie jest takim złym człowiekiem"

1K 43 6
                                    

Vincent spojrzał na mnie pociesznym wzrokiem w którym wyczułem nutkę zdziwienia.

- Oczywiście, że jestem Twój - powiedział - Idź spać, Scotty. Musisz odpoczywać.

Vincent Bishop potwierdził, że jest mój. Nie pozwolę mu odejść, jak inni moi przyjaciele...

- Vincent - zmusiłem się na powiedzenie czegoś jeszcze, chociaż było to dla mnie wysiłkiem. Było mi słabo - Dziękuję.

Fioletowłosy usiadł z powrotem na krześle. Oparł się wygodnie o oparcie i wpatrywał się we mnie.

On nie jest takim potworem, za jakiego go uważałem. To on jest teraz przymnie - nikt inny. Nie narzuca się. Mówi mi, abym wypoczywał...On naprawdę nie jest takim złym człowiekiem...Jest teraz moim skarbem, o który muszę walczyć. Nie pozwolę mu odejść w żaden brutalny sposób. Nie pozwolę już, nigdy.

Moje powieki zaczęły się kleić. Wpatrywałem się w Vincenta. Obraz przed oczyma zaczął mi się rozmazywać. Chwilę później, pochłonął mnie słodki sen...

~

Znajdowałem się na pięknej łące. Siedziałem. Przede mną była rzeka, świeciło cudne słońce. Był to piękny, ciepły dzień. Na łące byłem ja i siędzący przy mnie Vincent - ten sam, którego przed chwilą widziałem, gdy nie spałem. Patrzył się w dal, trzymając mnie za rękę. Ciepło jego ciała było bardzo przyjemne. Byliśmy strasznie blisko siebie. Było to...trochę dziwne...Utkwiłem wzrok w jego pięknych oczach, zapatrzonych w dal. Było mi tak przyjemnie i miło. Wizja dwójki przyjaciół: mnie i Vincenta, była czymś cudownym i czymś o co pragnę i będę dbać.
Vincent nagle wstał i podał mi rękę, pomagając wstać także i mi. Dzięki jego pomocy stanąłem na własnych nogach i przyglądałem się Vincentowi.

"Scott" - szepnął - "Dziękuję"

"Vincent" - szepnąłem - "Ja też dziękuję. Za wszystko"

Fioletowłosy złapał mnie za ręce i przyciągnął do siebie bliżej. Wiem, co chciał zrobić - ale nie chciałem mu z jakiegoś powodu przeszkadzać. Pocałował mnie. Dobry w tym był. Nie przeszkodziłem mu-
                                        ~

Obudziłem się. Vincenta nie było.

O-Opuścił mnie...? N-Nie...! Nie mógł!! Nie dopilnowałem go!

Z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Trząsłem się...Ktoś wszedł do pokoju - to nie było istotne. To nie był Vincent!

- Halo? Proszę Pana? - usłyszałem czyjś niewyraźny głos - Wszystko dobrze? Zaczęło Panu bardzo szybko bić serce...

- G-G... - jąkałem się - Gdzie jest Vincent?! Żyje?!

- Wyszedł po kawę, spokojnie! Proszę się uspokoić - podszedł do mnie - Zaraz przyjdzie. Już dobrze. W porządku?

Uspokoiłem się odrobinę. Spojrzałem na osobę, która weszła do pokoju - był to lekarz. W ręce trzymał kubek wody, który chwilę później mi podał. Wziąłem go od niego i delikatnie oraz powoli zacząłem pić chłodną wodę. Następnie podał mi dwie tabletki - połknąłem je, wypijając do końca wodę z kubeczka i dziękując doktorowi za pomoc. Ten tylko skinął głową i wyszedł. Postawiłem pusty kubeczek na szafce, która stała obok mojego łóżka i przykryłem się kocem po szyję...

---

Jakieś pięć minut później na sali pojawił się on - Vincent Bishop.

- Dzień dobry, Scotty... - podszedł do mnie i usiadł na krześle - Lepiej się czujesz?

- Ah, t-tak...

- Dobrze mi to słyszeć...

Uśmiechnąłem się pod nosem i spojrzałem Vincentowi w oczy. Tych oczu się nie bałem - jego oczy były śliczne.

- Wziąłeś leki? - zapytał i upił kilka łyków kawy.

- Tak. Lekarz mi je dał.

- Jesteś spokojniejszy, niż wcześniej, gdy Cię...no wiesz...

- Ah...no tak...

- Co się stało z tym agresywnym Scottem, hm?

- Dalej gdzieś we mnie jest, ale narazie zrozumiałem, że nie ma sensu się denerwować...Nie na Ciebie...

(18+) Kiedy wiatr wieje zbyt mocno... | Vincent x Scott • Yaoi |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz