LOUIS
-Miło cię znowu widzieć Louis - pani dyrektor ośrodka szła obok mnie, w pewnym sensie odprowadzając w stronę sali, gdzie zwykle odbywały się rozmowy z psychologiem.
Przynajmniej tak właśnie było, kiedy ja byłem tutaj pacjentem. - Wyglądasz coraz lepiej - uśmiechnęła się.-Podobno coraz bardziej się kurczę, ale myślę, że to tylko takie wrażenie - zacząłem się śmiać. Dłonie trzymałem splecione za plecami. - Kto, poza mną, dzisiaj przyjdzie? - zapytałem zaciekawiony i jednocześnie podekscytowany wizją spotkania moich znajomych i przyjaciół z ośrodka.
-Pomyśleliśmy, że dzisiaj będziesz tylko ty, jutro kolejna osoba i tak przejdziemy ten tydzień. Mamy tylko pięć osób, które jeszcze czują się na siłach, żeby się tutaj u nas zjawić - wyjaśniła, a ja kiwałem głową, dając znak, że rozumiem o czym mówi. - To tutaj - kobieta wskazała na drzwi. - Obecnie trwa spotkanie z psychologiem, możesz śmiało wejść, on przedstawi cię grupie.
-Jasne - wzdrygnąłem się i ruszyłem do drzwi. Przed wejściem jednym ruchem dłoni pociągnąłem w dół za dużą o co najmniej dwa rozmiary bluzę.
Później pchnąłem drzwi i znalazłem się w środku rozmowy z mężczyzną około trzydziestki, z którym ja także miałem możliwość kiedyś rozmawiać.Uśmiechnąłem się nieśmiało, czując spojrzenia wszystkich na sobie.
Jedyną osobą, która przetrwała ciszę, był pan McPherson.-Jak już wcześniej wspominałem, dzisiaj do naszego ośrodka przybył specjalny gość. Usiądź sobie Louis i możesz opowiedzieć nam o sobie - przypomniało mi się moje pierwsze takie spotkanie, kiedy dokładnie takie same słowa zostały skierowane w moją stronę.
Odszukałem wzrokiem Nialla, który próbował powstrzymać się cisnący na jego usta uśmiech. Puściłem mu oczko, zanim zacząłem mówić. - A więc nazywam się Louis i od długiego czasu choruję na raka krwi, albo białaczkę, jak kto woli - uśmiechnąłem się, a mój wzrok znów powędrował na blodnyna, który słuchał mnie z przejęciem.
Na miejscu obok niego siedział chłopak.
Jego twarz nie wyrażała zupełnie żadnych emocji, wydawał się być całkowicie obojętny. Zmarszczyłem czoło, patrząc na niego.-Jak widzicie jestem biały, jak ściana i z postury niektórzy mogliby pomylić mnie z patykiem. Poprzedzając wasze pytania, mam więcej niż metr sześćdziesiąt pięć i wcale nie jestem mały. I to nie tak, że nie śpię, bo serio się staram - wskazałem palcem na fioletowe miejsca pod oczami, a później znów zacząłem się śmiać.
Wywołałem cichy śmiech u większości osób w pomieszczeniu. Mój wzrok powędrował na chłopaka, siedzącego obok Nialla.
Jego wyraz twarzy pozostał niezmienny. Nie był smutny, bo na pewno nie tak wygląda smutek. Mimo wszystko kącik jego ust nie uniósł się nawet o milimetr.HARRY
-Bardzo ciężko jest u mnie ze zgodnością szpiku, niestety - dopowiedział. - Ale to nie sprawia, że przestaję wierzyć. I właśnie tutaj chciałbym zwrócić się do was. Nie możecie tracić nadziei - mimowolnie wywróciłem oczami, kiedy zaczął zwracać się do nas w tak ckliwy sposób. - Nieważne w jak beznadziejnej sytuacji jesteście. Nic nie jest przesądzone, a wy ciągle żyjecie i to musi mieć jakiś powód. Więc skoro ciągle czujecie, jak wasze serce, nawet jeśli jest już bardzo słabe, ciągle bije, jeśli czujecie, jak wasze płuca wypełniają się powietrzem, a później oddają go z powrotem. Wszystkie takie drobne rzeczy są waszymi dowodami na to, że jesteście. A skoro jesteście, to znaczy, że macie tutaj jeszcze coś do powiedzenia - wszyscy zaczęli być brawo, gdy Louis skończył swoją wypowiedź.Wszyscy poza mną.
-Harry chcesz coś powiedzieć? - zapytał mnie pan McPherson.
Prychnąłem pod nosem z rozbawienia i powoli uniosłem na nich wszystkich wzrok.
Po raz pierwszy moje spojrzenie skrzyżowało się z tym należącym do Louisa.
Chłopak patrzył na mnie zaintrygowany i prawdopodobnie ciekawy tego, co mam robić powiedzenia.Niebieskooki wyglądał, jak chodząca śmierć. Był dokładnie taki, jaki opisywał Niall. Przeraźliwie chudy, dodatkowo za dużą bluza sprawiała wrażenie, że jest jeszcze bardziej wychudzony niż faktycznie był. Wyglądał na zmęczonego i wycieńczonego, jednak mimo tego na ustach miał uśmiech.
-Harry? - głos McPherson przywrócił mnie na ziemię.
Wzruszyłem ramionami. - Co mam powiedzieć? - zapytałem z chrypką w głosie, której ostatnimi czasy nie mogłem się już pozbyć. - Faktycznie, masz rację. To cudownie, że wszyscy tutaj żyjemy? - uniosłem brew. W moim tonie nie było słuchać ani wyrzuty, ani smutku. - Okej - ponownie wzruszyłem ramionami - więc to cudownie, że wszyscy żyjemy. Czy teraz jesteście zadowoleni? - spojrzałem na psychologa, chcąc znaleźć w jego twarzy odpowiedź.
Trzydziestolatek pokręcił lekko głową, a później zwrócił się do reszty grupy. - Czy ktoś jeszcze ma jakieś pytania?
Kiedy jedynym, co uzyskał w odpowiedzi była cisza, Louis znowu zabrał głos. - Ja mam - wszyscy spojrzeli na niego ze zmarszczonym czołem. To znaczy.. znowu wszyscy, poza mną. Ja bawiłem się rękawem bluzy i czekałem aż psycholog wypowie te magiczne słowa to już koniec na dziś.
-Jak ci na imię? - zapytał. Skrzywiłem się i uniosłem spojrzenie, chcąc zobaczyć do kogo skierował te słowa. Rozejrzałem się po wszystkich, a dopiero później znowu złączyłem nasze spojrzenia. - Tak, tobie.
McPherson patrzył na mnie wymownym wzrokiem, przez co po prychnięciu odpowiedziałem. - Harry.
-Na co jesteś chory?
-Obecnie coś w środku zżera mi płuca, a za jakiś czas.. kto wie? - uśmiechnąłem się nieszczerze.
•••
od autorki: jestem chora i siedzę w domu, więc mam troszke czasu, żeby napisać sobie rozdziały na przód
jutro najprawdopodobniej dodam rozdział do 'say that'.
bardzo dziękuję za przeczytanie i za 500 wyświetleń! 💞
Miłego dnia x
Natalie💕
CZYTASZ
„win with death" • larry ✓
Fanfictionwszystko staje się przezroczyste i znika rozpływa się, jakby nigdy nie istniało ale my możemy wszystko, jeśli tylko chcemy uwierz, że możemy żyć wiecznie, proszę złap moją dłoń i chodź razem ze mną przysięgam, że razem możemy wygrać ze śmiercią