Kilka dni później jak każdego dnia przyszedłem do szpitala. Zanim skierowałem się do sali Louisa, jak zwykle odwiedziłem stołówkę. Do automatu wrzuciłem drobne i chwilę później miałem już w dłoni papierowy kubek z herbatą.
Znalazłem się pod salą chłopaka bardzo szybko, mimo że minął jeden dzień bardzo się za nim stęskniłem.
Jak zwykle minąłem okienko, w którym siedziała na oko pięćdziesięcioletnia pielęgniarka. Posłałem w jej stronę uśmiech, zupełnie jak codziennie. Tyle razy przechodziłem obok jej okienka, że już dawno zacząłem mówić jej po imieniu.
- Harry - w połowie kroku zatrzymał mnie głos Amelii.
-Coś się stało? - odwróciłem się do niej przodem i wzorkiem starałem się wybadać jej wyraz twarzy. Pracując tyle lat w swoim zawodzie, musiała się nauczyć utrzymywać kamienną twarz, bo chociaż bardzo się starałem, nie widziałem na niej żadnych konkretnych emocji.
-Nie przestrasz się, że Louis jest nieprzytomny - powiedziała spokojnie.
-Dlaczego jest nieprzytomny? - położyłem dłoń na ustach. Nie wiedziałem jak powinienem zareagować. Nie miałem zielonego pojęcia o jego stanie, nie wiedziałem, czy jest z nim źle, czy.. - Co się z nim stało? Nie było mnie tu tylko kilka godzin..
-Po prostu idź do niego, jak zawsze i posiedź przy nim - uśmiechnęła się. Przełknąłem ciężko ślinę i po chwili zawahania odwzajemniłem ten uśmiech.
W sali chłopaka znalazłem się zaraz później. Jak najciszej potrafiłem przekroczyłem próg i usiadłem na swoim stałym miejscu. Louis wyglądał jakby był pogrążony we śnie. Wmawiałem sobie, że właśnie tak jest.
Takie myślenie było lepsze, nie chciałem dopuszczać do siebie faktu, że jest nieprzytomny. Pomimo że niedługo powinien się obudzić..
Pierwsze kilkanaście minut przesiedziałem obserwując jego twarz w zupełnej ciszy. Dopiero po upływie tego czasu przypomniałem sobie o książce, którą dostałem od Louisa. Ostatnio włożyłem ją do szuflady przy łóżku chłopaka.
Równie cicho wyjąłem ją z szafki i otworzyłem na pierwszej stronie.
Dla mnie samego
Jeśli przeżyjęZmarszczyłem czoło, czytając krótką dedykację zapisaną na pierwszej ze stron.
Przewróciłem kartkę i pierwszym co rzuciło mi się w oczy było czarno białe zdjęcie.
To był Louis. Jego głowę zdobiła kasztanowa grzywka, a jego oczy błyszczały dziecięcą radością.
Siedział na ramionach jakiegoś mężczyzny, a obok stała jego mama, która swoimi ramionami obejmowała dziewczynkę. Na twarzach wszystkich gościły ogromne, szczere uśmiechy.Strona obok była cała spisana. Staranne litery, zapisane czarnym piórem, układały się w zdania.
Gdy miałem pięć lat, pojechałem z rodzicami i siostrą do dziadków na wieś. Spędziliśmy u nich całe lato, a ja wspominam je jako najwspanialszy czas całego mojego życia. Dziadek zawsze pozwalał mi jeść słodycze przed obiadem i ukrywał to przed mamą, która nigdy nie pozwalała mi tego robić.
Babcia prawie całe dnie przesiadywała na werandzie przed domem, czytając stare i poniszczone książki. Jeśli tam jej nie było, to zwykle można było ją znaleźć w kuchni. Tam, stojąc przy piekarniku, piekła przeróżne ciasta. Zawsze wtedy siedziałem obok i wąchałem niesamowitych zapachów, które unosiły się w pomieszczeniu. Te zapachy pamiętam jako najpiękniejsze.
Mama zawsze chciała uwiecznić każdą chwilę na zdjęciach. Robiła ich bardzo dużo, a gdy pytałem dlaczego ona odpowiadała, że gdy już będę dorosły będziemy razem z moimi dziećmi wspominać piękne czasy, kiedy ja sam byłem małym chłopcem.
CZYTASZ
„win with death" • larry ✓
Fanficwszystko staje się przezroczyste i znika rozpływa się, jakby nigdy nie istniało ale my możemy wszystko, jeśli tylko chcemy uwierz, że możemy żyć wiecznie, proszę złap moją dłoń i chodź razem ze mną przysięgam, że razem możemy wygrać ze śmiercią