Chapter 2

344 27 10
                                    

Harry
-Po prostu tam pojadę, okej? - wzruszyłem ramionami. Miałem gdzieś co się będzie ze mną działo dalej. I tak zaraz umrę, więc jakie to ma znaczenie?

-Nie musisz tego robić jeśli nie chcesz.

-Wszystko mi jedno - wywróciłem oczami.

-Dobrze - założyła kurtkę na ramiona i oboje opuściliśmy nasz dom.
Zdążyłem tylko ostatni raz spojrzeć na jego wnętrze. Myślę, że chciałem się w jakiś sposób pożegnać.
Nie będzie mnie w domu przez... najbliższy czas.

***
-Jakby coś się działo to dzwon Hazz.. - mama spojrzała na mnie rozczulonym wzrokiem.

-Co miałoby się stać? - wzruszyłem beznamiętnie ramionami.

-Mam nadzieję, że nie będą musieli dzwonić po pogotowie - chyba nie miała tego w planach powiedzieć kobieta. Raczej głośno pomyślała.

-Najwyżej umrę - po raz kolejny wzruszyłem ramionami.
Miałem to głęboko w dupie co się będzie ze mną dalej działo.
I tak nie mogę robić tyłu rzeczy, które mogłem robić jeszcze niedawno...
A w szczególności wściekły byłem, że ciężko mi było grać w piłkę.
Odszedłem z drużyny.
Chociaż tyle, że kapitanem został mój przyjaciel, a nie ten dupek Nick Grimshit.

Moja mama ułożyła usta w cienką linię i wymusiła uśmiech.

-Zobaczymy się jak najszybciej to będzie możliwe - mocno mnie przytuliła. Ledwo wyczuwalnie oddałem uścisk i ruszyłem w stronę budynku, do którego zostałem przywieziony..

Samo jego wnętrze  było przeraźliwie beznadziejne i dołujące.

-Harry Styles, tak? - zapytała kobieta stojąca na recepcji ubrana na biało.

-Ma pani moje zdjęcie w dokumentacji. Chyba to, że mam raka aż tak mnie nie zmieniło, co? - uniosłem brew. Kobiecie zrobiło się głupio i nie powiedziała nic więcej. - Otóż to.

-Sala numer dwadzieścia osiem - szepnęła na odchodnym.
Szedłem w kierunku pokoju z numerem dwadzieścia osiem. Kiedy byłem już pod odpowiednimi drzwiami otworzyłem je.

-Twój klucz do pokoju i plan dnia - jakąś dziewczyna (również ubrana na biało) podała mi klucze i kartkę. Na końcu rzuciła krótkie do widzenia i wyszła z (już mojego) pokoju.

Położyłem się bezwładnie na łóżku. Głośno westchnąłem i zamknąłem oczy.

Prawie dwa tygodnie w ośrodku, który ma mi pomóc zaakceptować moją chorobę i nauczyć z nią żyć.
Po co uczyć mnie z nią żyć skoro zaraz umrę?

Louis
-Przepraszam mamo - udało mi się wychrypieć.

-Odpoczywaj synku - powiedziała, a jej głos wyrażał jak bardzo musi powstrzymywać się od wybuchu płaczu.

Obróciłem głowę i westchnąłem.
Kolejny raz w ciągu dwóch tygodni zasłabłem. Lekarze mówią, że przeszczep szpiku jest coraz bardziej potrzebny. Jeśli mogę w ogóle tak powiedzieć.
Chodzi o to, że chemia mnie wykańcza. Jednak jakkolwiek mi szkodzi to również mi pomaga, bo jakby nie chemia umarłbym już kilka miesięcy temu. A jak można zobaczyć wciąż tu jestem.

-Jak się czujemy? - Edelman miał wręcz przyklejony do twarzy szeroki uśmiech.

-Czy jak powiem, że dobrze to wyjdę do domu? - mężczyzna spojrzał na mnie odrobinę karcąco. - Jestem tylko zmęczony.

-Masz gorączkę - spojrzał na mnie.

-Wyjdę dziś? - uniosłem brew poprawiając się na szpitalnym łóżku, na którym i tak, według mnie, spędzałem zdecydowanie za dużo czasu.

-Przykro mi Louis, ale na twoim miejscu ułożyłbym się wygodniej na łóżku, bo zostaniesz z nami jakieś trzy dni.

-Przecież gorączka to nie powód, żeby leżeć w szpitalu - wzruszyłem ramionami.

-Dwa dni panie Tomlinson.

Harry
-Idę - jęknąłem.

-Więc skoro jesteśmy już wszyscy. Może ktoś chce opowiedzieć coś o sobie?

Czułem się jak na spotkaniu jakichś alkoholików, albo narkomanów.

-Jestem Niall - odezwał się cicho blondyn siedzący naprzeciwko mnie. - Mam szesnaście lat i codziennie zapominam o tym, co stało się po wypadku, w którym brałem udział gdy miałem trzynaście lat - zagryzł wargę. - Codziennie rano oglądam krótki film zmontowany przez mojego brata, żeby przypomnieć sobie najbliższe trzy lata.

-Jestem Liam - odkaszlnął kolejny chłopak. - Mam toczeń rumieniowaty układowy. Moja choroba zaatakowała też układ nerwowy i oddechowy. Dowiedziałem się, że jestem chory dwa miesiące temu.

-Dziękujemy Liam. Chodź do nas Zayn - mężczyzna zwrócił się do chłopaka siedzącego pod oknem z kapturem na głowie.

-Dajcie mi spokój, wcale nie chcę tu być.

-Dasz nam chociaż szansę? - zapytał facet, który prowadził te zajęcia.

-Umrę, okej? - prychnął. - Mam raka, który cały czas przerzuca się na inne organy. Zaczęło się od żołądka, teraz wątroba. Jest możliwość, że płuca też zaatakuje. A rodzice wysłali mnie tu, żebym nauczył się żyć ze swoją chorobą. Pytanie tylko po co, skoro i tak w takim tempie nie dożyję osiemnastki.

***
Nie rozumiem dlaczego ludzie muszą być chorzy. Dlaczego istnieje coś takiego jak choroba, czy rak? Dlaczego ludzie muszą cierpieć i umierać?

-Ten pokój jest wolny? - do pokoju wszedł ten blondyn z zajęć. - Powiedzieli mi, ze moge też tutaj spać.

-Wszystko mi jedno jak chcesz i nie boisz się, że zarażę cię rakiem to śpij gdzie chcesz - chłopak pokiwał głową i położył swoje nieduże bagarze obok łóżka, które jak do tej pory było wolne. Jednak właściwie już nie jest.

_____________
A więc oto jestem!
Tak jak obiecałam😂
Tym razem skleroza mnie opuściła XD

CHCIAŁAM PODZIĘKOWAĆ WSZYSTKIM KTÓRZY KOMENTUJĄ I GWIAZDKUJA!
MOI KOCHANI ZAJMUJECIE SZCZEGÓLNE MIEJSCE W MOIM SERDUSZKU❤

Jutro rozdział do mojej drugiej książki, na którą zapraszam💕

Ney21_🎅

„win with death" • larry ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz