chapter 16.

213 24 2
                                    

HARRY
Stałem na zewnątrz ubrany jedynie w ciemnogranatową bluzę z kapturem. Było jeszcze stosunkowo wcześnie, ale i tak na zewnątrz panował prawie całkowity mrok.
Jedynie jedna latarnia, stojąca niedaleko, rzucała odrobinę światła w miejsce, gdzie stałem.

Było mi coraz zimniej, ale nie zwracałem na to uwagi. Całkowicie skoncentrowałem się na papierosie, którego właśnie kończyłem palić.

-Nie miałeś przypadkiem raka płuc? - usłyszałem za plecami, dlatego byłem zmuszony się odwrócić.

-Owszem - zaśmiałem się gorzko, wypuszczając dym z ust.

-Sprawia ci to satysfakcję? - zapytał chłopak, opierając się o taki sam słup, o jaki ja opierałem się ramieniem, tylko po drugiej stronie.

Skierowałem w jego stronę pytające spojrzenie, nie rozumiejąc sensu zadanego przez Louisa pytania.

-Udawanie postaci, którą sobie wykreowałeś - wyjaśnił.

-Nie rozumiem o czym mówisz - zaśmiałem się, bez choćby nutki radości i zgasiłem papierosa.

-Dlaczego nie dajesz sobie w żaden sposób pomóc? - czułem, że mierzy mnie uważnie wzrokiem, ale nie dbałem o to.

-Jeśli ktoś z tych palantów wyciągnie mi tego skurwiela z płuc, to proszę bardzo, niech mi pomagają - podniosłem na niego wzrok i uśmiechnąłem się nieszczerze. - Nikt nie może tego zrobić, z resztą ja nie czuję potrzeby pomocy od kogokolwiek - powiedziałem zgodnie z prawdą. - Daję sobie radę. Tyle przeżyłem bez niczyjej pomocy, to może jakoś przeżyję drugie tyle - wepchnąłem ręce do kieszeni.

-Myślisz, że palenie papierosów pomaga leczyć twojego raka?

-Podobno na coś trzeba umrzeć, a skoro mi przyszła taka śmierć to..

-Kłamiesz - przerwał mi, kręcąc głową z cichym prychnięciem. - Nie paliłeś zanim zdiagnozowali u ciebie raka.

-Skąd możesz to wiedzieć..?

-Wiem - urwał. - Nie wiem wielu innych rzeczy na twój temat, ale na dzisiaj ci wystarczy - podsumował i zaczął się kierować przed siebie. - Po prostu o tym pomyśl.

Prychnąłem i wróciłem z powrotem do ośrodka. Słowa chłopaka odbijały się w mojej głowie jak echo.

-Gadałeś z Lou? - zapytał mnie Horan, gdy tylko przekroczyłem próg naszego pokoju.

-On do mnie gadał - poprawiłem go bez chwili zastanowienia. Chłopak patrzył na mnie znad książki.

-Jeszcze nas odwiedzi - oznajmił mi podekscytowany blondyn.

Wzruszyłem ramionami i rzuciłem się na swoje łóżko. - On zawsze się tak w psychologa bawi? - skrzywiłem się, kładąc ręce pod głowę.

-Ma dobre serce - odpowiedział natychmiast. Zamknął książkę i odłożył ją na bok. - Pytał o ciebie po zajęciach - przyznał, przez co nagle zwróciłem na niego swoje spojrzenie.

-Przecież byłem dla niego niemiły - odezwałem się, nie myśląc nad swoimi słowami.

-Może lubi wyzwania? - zaśmiał się żartobliwie, przez co pokręciłem głową, wywracając dodatkowo oczami.

***
Dzisiejszy dzień był jednym z bardziej wyczekiwanych przez wszystkich podopiecznych ośrodka.
Opiekunowie nazwali go dniem społecznym.

Mimo tak kreatywnej nazwy, był to po prostu dzień, w którym każdy podopieczny mógł wyjść z ośrodka i spotkać się z przyjaciółmi, pójść do kina, czy wyjść na zwykły spacer.
Normalnie było to w pewnym sensie niedozwolone, mimo że Niall kilka razy wymknął się, żeby spotkać się z Louisem.

„win with death" • larry ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz