chapter 31.

264 22 9
                                    

Przeszukałem całą salę Louisa i ostatecznie nie znalazłem dziennika z czarną okładką. Nie miałem pojęcia, gdzie go zapodziałem, ale byłem na siebie zły. Jak mogłem zgubić rzecz, która była dla mnie taka cenna?
Do przeczytania zostały mi ostatnie kartki i to przytłaczyłało mnie jeszcze bardziej.
Odkąd tylko otrzymałem dziennik od Lou, nie mogłem doczekać się zakończenia. Miałem jednak w zwyczaju czytać książki od początku do końca. Czytanie zakończeń na początku było jakby złamaniem jakiejś reguły, której nikt nigdy nie stworzył, mimo że powinien.

Nie przyznałem się do zgubienia dziennika Louisowi. Pomyślałby, że nie szanuję jego własności, albo wystawiam zaufanie na próbę. Podczas, kiedy ja naprawdę ganiłem się za to, co zrobiłem.

-Co robisz? - wyszeptał chłopak, przez co zamknąłem oczy i strzeliłem sobie mentalnego plaskacza.
Przez moje wielkie poszukiwania go obudziłem, a wiadome było, że sen jest dla Louisa bardzo istotny.
Było mi z tego powodu głupio, jednak odwróciłem się twarzą do chłopaka i podarowałem mu uśmiech.

-Nic Lou, wstałem, żeby rozprostować nogi - powtórnie usiadłem na krześle obok jego łóżka, które właściwie z upływem czasu stało się moim stałym miejscem.

-Mówiłem, żebyś na noc wrócił do domu -

-Mówiłem, że zupełnie tego nie potrzebuję - powiedziałem w pełni przekonany co do swoich słów, przynajmniej chciałem, żeby Louis uznał, że jestem przekonany. - Już nie potrzebuję - dodałem odrobinę ciszej, ale ciągle tak, że chłopak mógł mnie usłyszeć.

-Jaka dzisiaj jest pogoda? - zapytał, przełykając ślinę.

Omal z entuzjazmem nie zaproponowałem mu krótkiego spaceru. Jednak ugryzłem się w język w ostatniej chwili.
To nie tak, że Louis wyklinał fakt, że musi sie poruszać na wózku.

Był raczej przekonany że jest w stanie przejść taki kawałek o własnych siłach. Jak zwykle przeceniał swoje możliwości i stan zdrowia.
Nie było tak, żeby zaprzeczał chorobie. Był w pełni świadom, że choruje. Mimo że lekarz powiedział mi, że jest dużo pacjentów w jego stanie, którzy wypierają chorobę, jakby wcale ich nie dotyczyła.
I to stanowi ich największe zagrożenie.

A więc Lou był świadomy swojej choroby, nie zaprzeczał jej, ale był pewien, że jest w stanie spacerować, wstać, czy przebrać się całkowicie o własnych siłach.

A było zupełnie inaczej.

I chyba to bolało. Widok tak ogromnej bezradności z jego strony.
Tak bardzo chciałem zabrać go na łąkę.
Na tę, na której kiedyś siedzieliśmy razem.
Wiedziałem, że nawet w najmniejszym stopniu nie jest to rzecz możliwa.
Bolało mnie to, że pomimo tego, jak bardzo pragnąłem umilić mu czas, on i tak nie był już w stanie z tego korzystać..

-Dzisiaj... - zatrzymałem się na chwilę, żeby wyjrzeć przez okno. - jest bardzo ładna pogoda - po raz kolejny się zaciąłem.

Mimo że praktycznie codziennie opisywałem mu dokładnie pogodę i obraz za oknem, to było to dla mnie okropnie ciężkie.
I zdawało się, że z każdym dniem, było coraz cięższe.

Na ogół nie lubiłem rozmawiać z lekarzami Lou. Nie chciałem wiedzieć, co mają mi do powiedzenia. Nie chciałem wiedzieć, jak dokładnie mogliby opisać jego stan.
Chociaż.. moja podświadomość pragnęła tej wiedzy.

Jednak pewnego dnia nie udało mi się uniknąć rozmowy. I myślę, że mogę śmiało przyznać, że była to najgorsza rozmowa,  jaką przeprowadziłem w moim życiu kiedykolwiek wcześniej.
Pamiętam, że tamtego, opisywanego dnia płakałem jak nigdy wcześniej. Wypierałem informacje, docierające do mnie z zewnątrz.

Niedługo później zrozumiałem, że nie wolno mi tego robić.
Nie mogłem stać się słaby.

A po tamtym dniu przyszedł kolejny, później następny i jeszcze jeden.
Ja byłem obok niego codziennie, nie patrząc na nic.

* * *
narrator

-Jak wyglądała twoja pierwsza randka? - zapytał Harry z lekkim uśmiechem, starając się tak naprawdę ukryć wszelkie emocje, które wewnątrz wręcz nim targały.

-Byłem.. - odkaszlnął lekko, chcąc pozbyć się chrypki, która ostatecznie i tak pozostała. - Razem z nią na premierze filmu.. którego ona wcale nie chciała oglądać - jego kącik ust drgnął ku górze, tworząc ledwo zauważalny uśmiech. - Chciała po prostu tam ze mną być - chłopak przymknął powieki, tylko co jakiś czas je uchylając, żeby mieć możliwość patrzeć na chłopaka, którego miał obok.
Nie wiedział, które spojrzenie może być tym ostatnim.

A to właśnie takiego Harry'ego chciał mieć w sercu na zawsze.
Takiego, który się uśmiecha i trzyma go za rękę.
Właśnie takiego.

Przeraźliwie chude palce bladej dłoni były splecione z tymi zielonookiego. Louis trzymał rękę chłopaka najmocniej, jak potrafił.

Tak mocno, na ile pozwalały mu jego znikome siły.

-Opowiedz mi coś - Louis przełknął ślinę, czując, jak sucho ma w ustach.

Harry bardzo chciał spełnić prośbę chłopaka. Jednak bardzo ciężko było mu w tamtej chwili zebrać myśli, których było zbyt wiele.. -Pamiętasz jak byliśmy na łące - zaczął, powstrzymując drżącą wargę. -Wtedy, gdy leżeliśmy obok siebie na trawie pełnej kwiatów - chłopak starał się hamować nieposłuszne łzy, które chciały za wszelką cenę ujrzeć światło dzienne. - Jak słońce grzało twoje policzki.. i jak bawiłeś się moimi włosami - Harry uśmiechnął się lekko na to wspomnienie. Maszyna, która kontrolowała bicie serca niebieskookiego zaczęła pokazywać, że jego serce bije coraz słabiej. - Obiecałem ci wtedy, że za kilka lat będziemy siedzieć obok siebie na bujanych fotelach, patrząc jak nasze wnuki bawią się ze sobą.. - uścisk dłoni Louisa z tak lekkiego stał się już ledwo wyczuwalny. - Nie zrywam mojej obietnicy. Wszyscy tak naprawdę żyjemy wiecznie.

I wtedy dłoń Louisa całkowicie przerwała uścisk. Oczy Harry'ego w jednej chwili zaszły łzami, jednak wtedy zobaczył, w jakim celu chłopak postanowił puścić jego rękę.

To, co zobaczył przyniosło mu pewnego rodzaju ulgę, ale też odrobinę zdziwienia. Czarny dziennik, który niebieskooki przysunął mu pod rękę, wcale nie został zgubiony.

Harry niepewnie chwycił książkę i otworzył na ostatniej stronie. Czyli tej, której jako jedynej nie przeczytał.
Litery zapisane na papierze, wydawały się dziwnie nowe. Jakby nie były napisane przed kilkoma laty, a raczej parę dni wcześniej.

Harry zaciekawiony skupił całą swoją uwagę na zapiskach.
Louis odrobinę odwrócił tym jego uwagę.
Dokładnie tak, jak planował.

Jedynym, co niebieskooki zdążył jeszcze zrobić było delikatne złapanie dłoni Harry'ego i jeszcze cicha prośba. -Przeczytaj.

Wtedy jedynym, co było słychać w pomieszczeniu był piszczący, nieprzyjemny dla uszu dźwięk.
Harry był przerażony, mimo że dokładnie wiedział, że to był moment, którego nie mógł uniknąć. Działo się dokładnie to, przed czym kilka dni wcześniej przestrzegali go lekarze.
To, co tak bardzo chciał wyprzeć.

- Więc nie trać nadziei - czytał tak, jak prosił go o to Louis. - Niezależnie od bólu i cierpienia - zbliżył chłodną dłoń szatyna do swoich ust, a jego klatka piersiowa niespokojnie się unosiła. Było to spowodowane histerycznym płaczem, którego Harry nie mógł, i nawet nie próbował hamować. - Wszyscy ostatecznie wychodzimy z podniesioną głową - zamknął oczy, nie zwracając uwagi na pielęgniarki, które weszły do sali i zaczęły odpinać Louisa od aparatury. - Więc nie trać nadziei - Harry został odciągnięty od chłopaka, przy którym siedział od tak dawna. Ale wtedy już nie stawiał oporu. Miał za mało siły, żeby zrobić cokolwiek, mimo że tak bardzo chciał z nim zostać..
- Ostatecznie wszyscy wygrywamy ze śmiercią.. - dokończył i zamknął dziennik chłopaka, przytulając go do serca. Pielęgniarka posadziła go na krześle przed salą, która przez tyle czasu należała do Louisa.

Ostatecznie wszyscy wygrywamy ze śmiercią.

the end.

„win with death" • larry ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz