11. Puro chantaje

534 26 6
                                    

Czysty szantaż

Manuel nie odpowiedział od razu na moje pytanie, lecz posłał mi tylko półuśmieszek znad kierownicy, zupełnie jakby to miało wszystko wyjaśnić. Nie wyglądało na to, by zamierzał mi udzielić dalszych wyjaśnień, więc zajęłam się dalszym wąchaniem róż i obserwowaniem drogi. Wyjechaliśmy z centrum i podążaliśmy w mniej mi znane rejony miasta, pełne zieleni oraz domków rodzinnych wymieszanych z blokami. Widziałam po drodze wielu biegaczy w sportowych ciuchach oraz ludzi z psami wszelkiej maści, zaś mijane place zabaw aż się roiły od dzieci. Pogoda była tego dnia piękna. Zresztą nic dziwnego, jeszcze trochę i na Barcelonę zacznie się lać letni, słoneczny żar. Teraz temperatura oscylowała w okolicy dwudziestu trzech stopni — nie za dużo i nie za mało. Po prostu idealnie.

Manuel się wreszcie zatrzymał na parkingu pod niewysokim budynkiem, może trzy lub czteropiętrowym, i wjechał na podziemny parking. Stamtąd przeszliśmy pod drzwi jego mieszkania, znajdującego się na najwyższym piętrze i oznaczonego numerem piętnastym. Manuel szybko otworzył drzwi, po czym przepuścił mnie przodem.

Mieszkanie nie grzeszyło rozmiarami, ale było przytulne. Dało się wyczuć rękę architekta w projektowaniu wnętrza oraz wypełnianiu go tymi wszystkimi drobiazgami, które potrafią stworzyć ciepłą atmosferę lub też ją zniszczyć. Manuel zdecydowanie miał dobry gust; meble oraz kolor ścian były utrzymane w ciepłych barwach, nie zauważyłam też niczego, co nosiłoby znamiona kiczu lub burzyło względną harmonię. W salonie mieściła się skórzana kanapa ulokowana przed szklanym stolikiem, zaraz naprzeciwko telewizora. Jedną ze ścian zajmował regał z książkami — głównie o architekturze, zdjęciami oprawionymi w srebrne ramki, paroma figurkami psów oraz zeschniętą paprotką. Z kolei w kuchni dominowały odcienie beżu oraz brązu, dobrze się komponujące z białymi dodatkami. Tu z kolei na ścianach wisiały dwa obrazy, oba przedstawiające kwiatowe kompozycje. Były przepiękne i od razu zaczęłam się zastanawiać, kto je namalował.

— To dzieło mojej mamy — odpowiedział Manuel na moje niezadane na głos pytanie. Stanął obok mnie, na tyle blisko, bym poczuła się odrobinę rozproszona, ale nie na tyle, żebyśmy się dotykali. Spojrzałam na jego twarz; widziałam ją z profilu, lecz i tak mogłam dostrzec malujący się na niej melancholijny uśmiech. — To jedyna rzecz, jaką po niej mam. Chodź, zrobimy obiad.

Miałam ochotę zapytać o to, co się stało z jego mamą, lecz nie chciałam pogarszać jego nastroju. Podejrzewałam, że zresztą i tak bym nie usłyszała odpowiedzi. Nie wglądało na to, żeby Manuel był gotów na tę rozmowę, więc postanowiłam odpuścić. Na razie.

Manuel zabrał się za przygotowywanie obiadu, a ja usiadłam na blacie kuchennym, machając nogami i co chwilę dopytując, czy mu nie pomóc, i co chwilę dostając tę samą odpowiedź – że nie, zajmie się tym wszystkim sam.

Byłam u niego pierwszy raz, a już czułam się jak u siebie w domu. Być może sprawiał to wystrój mieszkania, a być może to wszystko efekt samej obecności Manuela. Nawet ja musiałam przyznać, że miał w sobie coś, co mnie uspokajało.

Nawet nie musiał nic mówić, wystarczyło, że był obok mnie. Miał w sobie coś, czego nie potrafiłam dokładnie sprecyzować. Być może była to pewność siebie połączona z charyzmą, której tak łatwo było mi ulec. Albo może był to sposób, w jaki na mnie patrzył, w jaki jego dłonie przesuwały się po mojej skórze, w jaki się uśmiechał.

Zastanawiałam się, czy ja też miałam równie silny wpływ na niego, gdy siedziałam na kuchennym blacie i obserwowałam, jak Manuel rozprawia się z warzywami na naszą kolację. Przypomniałam sobie nagle, że dotrzymał obietnicy, którą mi złożył na samym początku naszej znajomości — że zrobi mi obiad. Cud, że o tym pamiętał.

Uśmiech Sofii | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz