Gwiazda poranna
Przejrzałam się ostatni raz w lustrze, poprawiłam przesuwającą się czerwoną wstążkę i wreszcie wyszłam z mieszkania, starannie zamykając drzwi na klucz. Na zewnątrz natychmiast uderzył we mnie chłodny wiatr; zatrzęsłam się pomimo narzuconej na ramiona skórzanej kurtki. Pożałowałam, że założyłam lekką sukienkę zamiast jakichś spodni i koszulki. Przecież to było głupie przyjęcie urodzinowe, a nie audiencja u panującej królowej doñi Leticii Rocasolano. Nikt nie oczekiwał strojów wieczorowych ani nawet szczególnie eleganckich ciuchów, ale z jakiegoś powodu czułam, że powinnam założyć sukienkę, jedną z moich ulubionych i mogącą uchodzić za odrobinę wyzywającą, bo miała ognistoczerwony kolor i odsłaniała dekolt, a tym samym pozostawiała niewiele miejsca wyobraźni. Przewiązujący ją czarny pasek uwydatniał talię, natomiast dół wykończony trzema falbanami podkreślał nogi. Całości dopełniały czarne szpilki, których szczerze nienawidziłam ze względu na wysokość obcasów; zdecydowałam się na nie tylko dlatego, że jako jedyne pasowały do sukienki.
Całe szczęście Rosa nie mieszkała daleko, więc była duża szansa, że zdołam tam dotrzeć bez zabicia się po drodze. Mogłam podjechać autobusem, lecz jak prawdziwa samobójczyni zdecydowałam się na spacer. W końcu dzień był śliczny, choć nieco chłodny, a ja zazwyczaj lubiłam piesze spacery. Barcelońska pogoda ostatnio nas rozpieszczała i dni stawały się coraz cieplejsze, wiosenne, chociaż marzec jeszcze nie dobiegł końca.
Pod blok Rosy dotarłam już w nieco gorszym humorze, bo kilka razy się potknęłam o dziury w chodniku i zaczęłam przeklinać wybór szpilek. Jedyny plus był taki, że doszłam na miejsce w nienaruszonym stanie, choć pięćdziesiąt stopni koniecznych do pokonania do dotarcia pod drzwi mieszkania solenizantki niemalże mnie pokonało.
Z bijącym sercem stanęłam na wycieraczce i wcisnęłam guzik dzwonka. Drzwi otworzyły się zaskakująco szybko. Nieco już pijana Rosa wciągnęła mnie do środka, w sam wir szaleństwa, mocno mnie ściskając i całując w oba policzki. Zanim oddaliła się do pozostałych gości, wcisnęła mi jakiś kolorowy drink, który pachniał równie okropnie, jak wyglądał. Uniosłam brwi, doskonale znając ekscesy Rosy i jej zdolności przygotowywania napojów alkoholowych. Jeśli pozostali goście już skosztowali specjału solenizantki, już z pewnością byli równie pijani jak gospodyni. O ile nie bardziej.
Z westchnieniem podążyłam w ślad Rosy i weszłam do głównego pokoju, który zazwyczaj służył Rosie za salon, pokój dzienny i bibliotekę. To tutaj królowała kanapa o brzoskwiniowym kolorze, stół zwykle zawalony książkami oraz gazetami i telewizor ledwo się mieszczący pośród regałów zastawionych opasłymi tomiszczami. Teraz tę przestrzeń okupowali zaproszeni goście. Ci, dla których nie starczyło miejsc siedzących, siedzieli na pstrokatym dywanie, niektórzy też przytaszczyli sobie krzesła z kuchni, a pozostali po prostu stali w małych grupkach. Zaczęłam się zastanawiać, ile właściwie osób zaprosiła Rosa, kiedy zobaczyłam, że kolejne drugie tyle gości zgromadziło się w kuchni wśród kolorowych drinków i wina.
Poza gospodynią nie znałam tutaj nikogo, więc porwałam nietkniętą jeszcze butelkę wina i przycupnęłam w kącie, obserwując pozostałych gości. Nie miałam w gruncie rzeczy nic przeciwko temu; socjalizowanie się przychodziło mi z najwyższym trudem, a tak przynajmniej mogłam się przyglądać interakcjom oraz społecznym grom, prowadzonym całkiem nieświadomie. Widziałam jak na dłoni, że nie wszyscy członkowie poszczególnych grup dobrze się znali — świadczyła o tym nie tylko ich postawa ciała, ale również wypowiadane słowa, czasem rzucane bez zahamowań, a czasem ostrożne, spełniające wszystkie reguły konwersacji z nieznajomymi.
CZYTASZ
Uśmiech Sofii | ✓
RomanceManuel zupełnie nie spodziewał się poznać gwiazdę swojego życia na urodzinach najlepszej przyjaciółki. Gwiazda ta objawiła się w postaci niskiej, nieco pijanej dziennikarki ubranej w zdecydowanie zbyt obcisłą czerwoną sukienkę. Wystarczyło zaledwie...