12. Lucharé como un animal

503 23 6
                                    

Będę walczyć jak zwierzę

Wędrowanie po Barcelonie z Manuelem przypominało bajkę. Jak zwykle pokazywał mi takie miejsca na mapie miasta, o których istnieniu nie miałam zielonego pojęcia. Szeptał mi przy tym do ucha komentarze dotyczące architektury i geniuszu Gaudiego, gdy odwiedziliśmy park Güell. Wieczorem prezentował się naprawdę pięknie w promieniach zachodzącego słońca i nie było w nim wcale tylu turystów. Być może była to też kwestia tego, że jeszcze się na dobre nie rozpoczął ten cały sezon turystyczny, kiedy do Barcelony pielgrzymowały rzesze ludzi z całego świata.

Nie odwiedzałam tego miejsca zbyt często i teraz zakochiwałam się w nim od nowa. Kolorowe wzory i fantastyczne kształty miały w sobie dużo uroku. Wyglądały jak żywcem przeniesione z baśni dla dzieci, zwłaszcza fontanna z jaszczurką pyszniąca się pośrodku schodów oraz budynki znajdujące się zaraz przy głównym wejściu, przypominające nieco domki z piernika.

Manuel trzymał mnie za rękę i mruczał historie dotyczące brudnych sekretów architekta parku, uciekając się do swojego talentu opowiadania oraz wiedzy. Ciepłe, kwietniowe słońce grzało nasze twarze, gdy siadaliśmy na pstrokatych ławeczkach na niewielkim placyku i patrzyliśmy na rozłożonych na ziemi sprzedawców barcelońskich pamiątek — figurek jaszczurek, magnesów na lodówkę oraz zabawek dla dzieci — oraz przychodzące w to miejsce rodziny. Dostrzegliśmy nawet kilku Japończyków zapamiętale fotografujących widok z tarasu.

Manuel trącił mnie nogą, więc spojrzałam na niego pytająco.

— Masz może ochotę na kawę?

— Jasne.

Barcelońska kawa zawsze smakowała mi najlepiej wczesnym południem albo wręcz rankiem, chociaż wcale nie należałam do rannych ptaszków. To była jedyna rzecz, która mnie w te dni utrzymywała przy życiu i zdrowiu psychicznym. Później, w ciągu dnia, już rzadko po nią sięgałam, pochłaniając za to duże ilości wody oraz herbaty, ewentualnie czekolady do churros. Miałam też, oczywiście, swoje ulubione kawiarnie, nieco oddalone od głównych ulic i zazwyczaj bardzo klimatyczne. Nie lubiłam tych wszystkich komercyjnych lokali i sieciówek, w porze sjesty zawsze przepełnionych po brzegi. Ku mojemu zadowoleniu Manuel nie wybrał żadnego z nich, lecz zaprowadził mnie do ukrytej w bocznej uliczce kawiarni nieopodal placu katalońskiego. Wyglądała dość niepozornie, otulona ścianą bluszczu, lecz zdecydowanie nadrabiała klimatycznym wnętrzem w stylu retro. Z głośników sączyła się spokojna, jazzowa muzyka, ściany zdobiły czarno-białe zdjęcia w drewnianych ramkach oraz półki z książkami. Nad krzesłami i stołami wyglądającymi na wyniesione z poprzedniej epoki unosiły się niewielkie lampy, dające miękkie, ciepłe światło.

Usiedliśmy w kącie, po czym zabraliśmy się za przeglądanie menu. To znaczy ja się zabrałam, bo Manuel nawet nie sięgnął po kartę. Widocznie bywał tu częściej, niż sądziłam.

— Polecasz coś?

— Mają tu dobre ciasta. Polecam szarlotkę. A jeśli nie chcesz szarlotki, to ciasto bananowe. Też niczego sobie.

Przytaknęłam, przesuwając palcem po nieco pomiętej kartce z menu i odnajdując wymienione przez Manuela pozycje. Ciasto bananowe brzmiało interesująco, więc zdecydowałam, że je wezmę. W sekcji napojów przeraziła mnie ilość wymienionych kaw, herbat i soków. Jak miałam wybrać jedną rzecz spośród tego wszystkiego? Z drugiej strony... Przyszliśmy tutaj na kawę, prawda? Zatem kawa. To odrobinę zawężało obszar poszukiwań.

Uśmiech Sofii | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz