25. Palacio de vidrio

379 18 15
                                    

Pałac ze szkła


Cisza. Silence. Silencio.

Nombre masculino.

1. <<Estado en el que no hay ningún ruido o no se oye ninguna voz.>>

2. <<Ausencia de noticias o palabras sobre un asunto.>>

Stan, w którym nie słychać żadnego hałasu lub głosu.

Brak wiadomości na jakiś temat.

Słownik podawał to w sposób pozbawiony emocji, bezosobowy, zupełnie jakby ta cisza nie była uzbrojona w cały arsenał narzędzi do zadawania bólu. Sama się szybko przekonałam o tym, jak dobrze potrafiła kąsać, zatruwać myśli swoją czernią i mącić w głowie. To za jej sprawą najcudowniejsze wspomnienia zaprawiły się goryczą. To przez nią odtwarzałam te wspomnienia po wielokroć, by za każdym razem się rozpłakać w poduszkę. To przez nią śniły mi się po nocach koszmary, z których nieodmiennie budziłam się zlana potem i z wrzaskiem na ustach. W tych chwilach żałowałam, że nie śpię już w jednym łóżku z Manuelem, bo gorączkowo pragnęłam uścisku ciepłych ramion i czułego szeptu kołyszącego do snu. Po cichu liczyłam na to, że za którymś razem mnie usłyszy nawet przez barierę drzwi i korytarza, która nas dzieliła, i przybiegnie na ratunek, ale te marzenia pozostały płonne.

Byłam samotna. Cholernie, przeraźliwie samotna.

Z tej samotności wyrósł strach przed ponownym zranieniem. Było znacznie prościej spychać ból w głąb świadomości i w ogóle o nim nie myśleć. Było znacznie prościej uciec, zagrzebać się w mysiej norze, nie wychodzić z niej, dopóki ból nie zniknie. Nie zamierzałam walczyć i wykonywać pierwszego kroku, bo tym razem to Manuel był tym, który powinien wyciągnąć rękę oraz przeprosić.

Jego nieobecność uwiadomiła mi, jak bardzo się od niego uzależniłam, jak bardzo go kochałam. Jasne, zachował się jak dupek, ale mimo wszystko gdybym tylko go zobaczyła, natychmiast rzuciłabym się z powrotem w jego ramiona i błagała o zostanie ze mną już na zawsze i obiecywała, że nigdzie nie wyjadę. Ta świadomość przyprawiała mnie o kolejne ataki płaczu.

Próbowałam sobie udowodnić, że jestem w stanie przetrwać bez niego, że wcale za nim, cholera, nie tęskniłam. Dlatego robiłam wszystko, by nie spotkać Manuela na swojej drodze, i przy okazji uciekałam od bólu. Wychodziłam przed nim, wracałam dużo później i większość dni w tygodniu spędzałam u rodziców. Mogłam się do nich przeprowadzić na stałe, ale miałabym stamtąd za daleko do pracy, poza tym wydawało mi się to zbyt ostatecznym rozwiązaniem. Jeszcze drzemała we mnie nadzieja, że wszystko się ułoży i uda nam się jakimś cudem uratować nasz związek. Nie byłam jeszcze gotowa całkowicie zrezygnować z małego raju, który sobie zbudowaliśmy w mieszkaniu w dzielnicy Eixample; podświadomie chciałam też chyba, żeby Manuel oprzytomniał i mnie przeprosił.

Sama na razie nie zamierzałam wykonać pierwszego kroku.

Ale nie zrobił tego, a ja coraz częściej przyłapywałam się na chęci wybrania numeru Klausa, by powiedzieć mu, że tak, chętnie przyjmę jego propozycję i przylecę do Anglii, gdy tylko będę mogła. Potem nieodmiennie zbierało mi się na płacz.

Od ponurych myśli odrywały mnie w ciągu dnia pogaduszki z Veronicą i wspólne urządzanie z Rosą pokoju dla dzieciaka. Nie rozmawiałam z nimi o Manuelu, ponieważ nie chciałam wywoływać wilka z lasu, zamiast tego ochoczo słuchałam, co one mają do powiedzenia. Rosa perorowała bez końca o imionach dla dzieci oraz planach na przyszłość, zaś Veronica napomykała o ślubie. Obie były tak niebiańsko szczęśliwe i zakochane, że im tego zazdrościłam. Moje własne życie bardziej przypominało dramę niż jakikolwiek raj, więc byłam daleka od myślenia o zakładaniu rodziny, ślubie czy dzieciach. Cieszyłam się ich szczęściem, to jasne, ale sama też pragnęłam powrotu do tego raju utraconego. Zazdrość się we mnie gotowała, piekliła, że chce powrotu Manuela, teraz, zaraz. Starałam się ją tępić życzliwością i uśmiechami. Mimo wszystko ostatnie wydarzenia tylko sprawiły, że moja przyjaźń z nimi obiema jeszcze się wzmocniła. Chociaż się im nie zwierzałam, w jakiś przedziwny sposób wiedziały, że potrzebuję wsparcia — i mi je ofiarowały w sposób szatańsko dyskretny. Nie potrzebowałam litości ani współczucia, więc tym bardziej doceniałam ich drobne gesty, takie jak przytulenie mnie zupełnie znienacka, postawienie mi kawy czy pokazanie środkowego palca zdjęciu Manuela na moim telefonie, na widok którego się rozpłakałam, bo oczywiście nadal nie zmieniłam cholernej tapety.

Uśmiech Sofii | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz