Dopiero teraz zacząłem doceniać monotonię, jaką niosły ze sobą kolejne dni. Rutyna pozwalała mi się skoncentrować na zadaniach do wykonania, a nawał pracy całkowicie pochłaniał moją uwagę. Nie pozostawało mi już wiele czasu na rozmyślanie o czymkolwiek innym poza robotą. Monotonię przerywały moje wizyty u ojca i Laury — za każdym razem Laura przygotowywała tonę jedzenia i wpychała mi do torby jeszcze obiad na kolejny dzień — a także przygotowania do ślubu Juana i Veroniki, którzy poprosili mnie o bycie drużbą pana młodego. Zgodziłem się bez wahania; oznaczało to jeszcze więcej pracy, tym razem przy organizacji wesela, ale nie narzekałem. Lubiłem z nimi spędzać czas, bo swoją energią, optymizmem i uczuciami zarażali wszystkich dokoła. Trochę im tego zazdrościłem. Wyznaczyli termin na kwiecień, a czas pędził jak szalony, więc musieliśmy opanować trudną sztukę wykonywania wielu zadań na raz. Obserwowałem ich, gdy pochylali się nad weselnymi planami i o czymś żywo dyskutowali; wydawali się tacy pogrążeni w miłości do siebie nawzajem, że im zazdrościłem. Miałem wrażenie, że Juan po tamtej pamiętnej rozmowie dostał sporego kopniaka w tyłek i naprawdę się wziął do roboty, bo robił wszystko, by zasłużyć na tytuł najlepszego narzeczonego roku. Widziałem, że patrzył na Veronicę tak, jakby była królową jego życia i był gotów czcić podłogę pod jej stopami. Widziałem, jak wymieniali nieśmiałe uśmiechy, rozświetlające ich twarze. Widziałem, jak szukali siebie nawzajem, jak przy każdej okazji się dotykali, jak niby przypadkiem muskali się dłońmi czy ramionami. Ich ciała się nawzajem dopełniały jak dwie połówki tej samej całości.
Bolało mnie serce, gdy myślałem, że ja również mógłbym mieć taką miłość — gdyby tylko wszystko potoczyło się inaczej. Gdyby tylko...
Przez większość czasu tłumiłem wszystkie negatywne myśli, bo to było znacznie prostsze i nie przysparzało bólu. Wolałem nie myśleć o tym, że Sofía żyje teraz w Brighton razem z Nicolasem i że jest szczęśliwa z kimś innym niż ja. Jasne, gorąco chciałem, żeby do mnie wróciła, ale to pragnienie było samolubne. Prościej było się nad tym nie zastanawiać. Sofía jednak nie chciała mi dać spokoju nawet w moich snach, bo nieustannie w nich do mnie powracała i za każdym razem budziłem się zlany potem i ze złamanym na nowo sercem. Później już zwykle nie mogłem zasnąć, więc spędzałem czas pozostały do wyjścia do pracy na balkonie, opierając się o balustradę i obserwując budzącą się do życia Barcelonę. Późnozimowe poranki były jeszcze zimne, więc potrzebowałem bluzy oraz kubka pełnego ciepłej kawy, żeby nie zmarznąć. Tak czy siak lubiłem obserwować wstające blade słońce, powoli zalewające pomarańczowym światłem szklane budynki dzielnicy Eixample i przeglądające się w oknach, oraz ustępującą mu szarość nocy. Często na horyzoncie mogłem jeszcze dostrzec księżyc, nadal widoczny pomimo nadejścia królowania słońca. Ukradkiem podglądałem także przechodniów i pierwsze poranne korki. O czwartej rano na ulicach jeszcze panowała cisza, ale w ciągu kolejnej godziny rósł wielkomiejski gwar, w miarę jak pojawiały się kolejne samochody oraz biegnący do pracy ludzie. O tej godzinie prawie wszyscy trzymali w dłoniach tekturowe kubki z kawą albo telefony. Nieco później się odrobinę ocieplało, niebo robiło się coraz bardziej błękitne i zatracało ciepłe kolory, a ja z nadejściem szóstej trzydzieści wycofywałem się do kuchni na śniadanie składające się jak zwykle z grzanek i soku pomarańczowego. To był jedyny czas w ciągu dnia, kiedy nigdzie się nie spieszyłem i miałem chwilę dla siebie. Lubiłem te momenty, bo każde kolejne wzejście słońca dawało nadzieję, że kiedyś wreszcie wszystko się ułoży. Byłem raczej realistą niż optymistą, ale w tych porannych godzinach pozwalałem sobie marzyć.
Dzięki wskazówkom ojca i długim rozmowom, jakie przeprowadziliśmy, radziłem sobie w pracy już całkiem nieźle — może pomijając nagłe ochłodzenie moich stosunków z Anastasią. Większość czynności, która była dla mnie nowa krótko po objęciu tego stanowiska, wykonywałem już automatycznie. Nawet przekopywanie się przez tony umów i pism urzędowych nie sprawiało mi takich problemów. Polubiłem także lunche z pracownikami; dawało to okazję do luźnych pogawędek i wysłuchania opowieści o postępach prac czy bieżących problemach. Nadal nie miałem takiego posłuchu, jak ojciec w czasach swojej chwały, ale czułem, że pracownicy coraz bardziej mnie lubią. Starałem się być sprawiedliwy i wysłuchiwałem każdego, kto zgłaszał się do mnie z prośbą o pomoc; gdy nie potrafiłem rozwiązać problemu, zwracałem się do ojca o poradę. Nieodmiennie mnie zaskakiwało, jak dobrze mi się teraz z nim rozmawiało, nawet o błahostkach. Wigilijna rozmowa zdecydowanie oczyściła stosunki między nami i w jakiś sposób sprawiła, że udało nam się na nowo złapać kontakt. Nie oznaczało to wcale, że zapomniałem o tym, jak mnie traktował, gdy byłem dzieckiem, lecz mu wybaczyłem. Wszyscy przecież zgrzeszyliśmy, ja także, więc jakże mógłbym chować urazę, kiedy oboje chcieliśmy zacząć od nowa?
CZYTASZ
Uśmiech Sofii | ✓
RomanceManuel zupełnie nie spodziewał się poznać gwiazdę swojego życia na urodzinach najlepszej przyjaciółki. Gwiazda ta objawiła się w postaci niskiej, nieco pijanej dziennikarki ubranej w zdecydowanie zbyt obcisłą czerwoną sukienkę. Wystarczyło zaledwie...