15. Pasátelo bien

500 23 8
                                    

Baw się dobrze

W poniedziałek wieczorem zadzwonił do mnie Lorenzo. To był jedyny telefon, jakiego tego dnia nie zignorowałam. Na razie nie miałam ochoty na rozmowę z rodzicami, lecz konwersacje z byłym tymczasowym szefem również nie znajdowały się na szczycie listy moich marzeń. Spodziewałam się, że dostanę od niego informację o rozpoczęciu procesu sądowego za uderzenie go, lecz niemalże się zawiodłam. Ku mojemu zdumieniu Lorenzo poprosił mnie, żebym wróciła do pracy, mówiąc przy tym, że przemyślał całą sprawę i doszedł do wniosku, że miałam absolutną rację, że nie traktował mnie w porządku i chciałby to naprawić, więc byłoby fantastycznie, gdybym zaraz po świętach wróciła do redakcji. Co drugie słowo wtrącał „przepraszam" i obiecywał, że już więcej się to nie powtórzy, że wyjaśnili już sobie wszystko z Lucią. Miałam nadzieję, że nie skłamał, o czym mu zresztą powiedziałam; odparł, że jeśli mu nie wierzę, mogę do niej zadzwonić i sama ją o to zapytać, więc zanotowałam w pamięci, żeby później się z nią skontaktować. Wyglądało na to, że mówił szczerze i równie szczerze żałował wszystkiego. Choć byłam jeszcze wobec niego nieufna, ostatecznie zgodziłam się na powrót do pracy. Zastrzegłam jednak, że jeśli zrobi coś podobnego jeszcze raz, natychmiast odejdę, tym razem na stałe, i nie będę się oglądać za siebie. Entuzjastycznie zapewnił mnie o tym, że to rozumie i dziękuje. Na tym ta wykańczająca psychicznie rozmowa się skończyła i mogłam wreszcie wrócić do swoich lodów pistacjowych, które trzymałam zachomikowane w lodówce właśnie na takie okazje. Uchowało się ostatnie pudełko, ponieważ skonsumowałam znaczną część zapasów podczas doła, którego przeżywałam przed świętami. To prawdziwy cud, że się nie utopiłam w takiej ilości słodyczy i lodów.

Przez resztę przerwy wielkanocnej zresztą wcale nie wychodziłam z domu, ubrana w dres i koszulkę w jednorożce, zalegając na kanapie i pochłaniając durne seriale z Netflixa. Nie miałam siły na to, żeby zrobić sobie porządny obiad, więc żywiłam się resztkami jedzenia, które przygotował Manuel jeszcze w niedzielę, oraz lodami. Całe szczęście, że jeszcze posiadałam zapas ciastek i wina, miałam też kota na osłodę samotności. Tyle mi wystarczyło do szczęścia.

No dobrze, prawie. Byłabym w siódmym niebie, gdyby tylko towarzyszył mi Manuel, ale przecież nie mogłam być samolubna i trzymać go wiecznie w moim mieszkaniu. Już i tak zrobił dla mnie wystarczająco dużo — nie dość, że pojechał ze mną do Viladecans, to jeszcze spędził ze mną cały dzień, choć wcale nie musiał tego robić. Ponadto ugotował mi obiad, odrywając się od kuchenki, żeby obdarować mnie całusami a to w czoło, a to w usta, pozwolił mi też milczeć i nie wymagał spowiedzi. Jakimś cudem wiedział, kiedy powinien mi dać przestrzeń, a kiedy przytulić czy pocałować tak, żebym zapomniała o całym świecie. Był po prostu ideałem faceta i czułam się, jakbym wygrała milion w narodowej loterii. Oczywiście, zdawałam sobie sprawę z tego, że miał wady — chociażby ta nadmierna pewność siebie, której mi w ogóle brakowało — ale wcale mi to nie przeszkadzało. Po raz pierwszy w życiu czułam się tak oszołomiona, tak ogłupiona miłością.

Mogłam to wreszcie przyznać przed samą sobą, choć dotychczas się broniłam na wszelkie sposoby przed uczuciami. Nie byłam specjalnie doświadczona w tym wszystkim, lecz Manuel jednym spojrzeniem potrafił sprawić, że miękły mi nogi. W dodatku się o mnie troszczył i wyglądało na to, że mu na mnie zależy. Nie sądziłam, że ktokolwiek kiedykolwiek spojrzy na mnie tak jak on to robił za każdym razem — jakbym była najcenniejszą rzeczą w jego życiu. To jednocześnie mi pochlebiało i mnie przerażało. Nie miałam żadnego doświadczenia w kochaniu, bałam się więc go zawieść, zrobić coś nie tak. Nie miałam nawet pojęcia, jak ludzie przechodzili od fazy pierwszych spotkań do fazy „to-już-coś-poważnego" ani jak niby miałam powiedzieć Manuelowi, że go kocham. Powiedzenie tych słów nigdy nie przychodziło mi zbyt łatwo, bo uważałam, że mają zbyt wielką moc, by traktować je lekko. Powiedzieć komuś „kocham cię" to jakby na zawsze związać ze sobą tę osobę, obnażyć swoją słabość, zdać się na czyjąś łaskę i niełaskę, bo przecież serce można bardzo łatwo złamać i podeptać. Przekonałam się już o tym wystarczająco wiele razy, choć przecież tak rzadko mówiłam innym mężczyznom, że ich kocham. Nawet nie wiedziałam, czy któregokolwiek z nich naprawdę kochałam, czy to były zaledwie zauroczenia kończące się bólem i obsesyjnym zajadaniem się lodami.

Uśmiech Sofii | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz