*1*

2.6K 135 10
                                    

Jakiś czas później

Wiezienie się zmieniło. To miejsce stało się czymś więcej niż grubymi zimnymi murami, które kiedyś karało ludzi za ich zbrodnie i czyny. W tej chwili było czymś zupełnie innym. Dało dom i schronienie wielu ludziom, których ten świat nie oszczędzał w zadawaniu im cierpienia. To miejsce rozkwitło i zapłonęło życiem. Może nie tym samym co kiedyś zanim to wszystko się zaczęło, ale było dobrze. Rozbudowali to miejsce. Zaczęli hodować świnie oraz posiali warzywa i owocowe drzewka aby produkować własną żywność i nie musieć opuszczać wiezienia oraz by nie ryzykować niepotrzebnie życia wychodząc poza wiezienie, ale i tak czasami musieli to robić. Dokonali wielu innych udogodnień, takich jak na przykład prysznice z bieżącą wodą, którą pobierają z stawu obok wiezienia, wykopali podziemnie rury aby brać z niego wodę. A jeśli chodzi o Gubernatora, zniknął. I to dosłownie. Michonne razem z Daryl'em próbowali go wytropić aby go wykończyć i nie martwić się że wróci i wszystko zniszczy. Jednak w którymś momencie zgubili jego trop, przepadł i to budziło wiele zmartwień. Ten człowiek jest nieobliczalny i na pewno tak łatwo im nie odpuści. Będzie chciał się zemścić, to oczywiste i bardzo możliwe.

Był już ranek. Amara założyła na głowę czapkę, ubrała się i wyszła ze swojej celi. Mimo że dopiero co wstała miała już dobry nastrój. Zeszła po schodach i zauważyła przy ścianie Beth z jej chłopakiem Zack'em.

-Hej Amaro.- powiedziała radośnie blondynka gdy ją zauważyła.

-Dzień dobry pani Rogers.- skinął głową Zack witając się z kobietą. Amara odpowiedziała im uśmiechem. Już zdążyła przeprowadzić z tym chłopakiem rozmowę na temat jego związku z Beth, która jest dla niej jak młodsza siostra. Zack od tamtego czasu był bardzo uważny w stosunku do niej, nie chciał się jej narazić. Ale ciemnowłosa wiedziała że on jest w porządku, widać było to po nim. Cieszyła się że Beth kogoś sobie znalazła i że ruszyła dalej, mimo tego ile już wycierpiała. Beth jest silna nawet jeśli tego nie widzi.

Rogers poszła dalej mijając innych mieszkańców wiezienia, którzy również przyjaźnie i entuzjastycznie witali się z nią. Wyszła na zewnątrz i zauważyła że na dziedzińcu już zaczęli zbierać się ludzie aby zjeść śniadanie, które przeważnie przyrządza Carol, czasami robi to ktoś inny gdy szarowłosa nie może. Ale gdy Carol gotuje, oh ta kobieta tworzy cuda z czegokolwiek co będzie miała pod ręką. Ciemnowłosa podeszła do wybudowanej po środku altany. Została ona wykonana z drewna i złożona jest z części z stołami gdzie jedzą oraz z drugiej części z piecem gdzie przygotowywane jest jedzenie. Ta duża budowla służy im do wspólnych posiłków z wszystkimi, którzy tu mieszkają. A ludzi jest coraz więcej. Oczyścili i zabezpieczyli inne bloki by można było w nich zamieszkać aby wszyscy mieli dużo miejsca i nie gnieździli się ze sobą. Nie tylko mieszkańcy Woodbury tu zamieszkali, ale są tu też inni których znaleźli ci którzy wyruszali na wyprawy. Zawsze gdy myśleli nad przyjęciem kogoś nowego zadawali danej osobie trzy pytania Ilu sztywnych zabiłeś? A ilu ludzi? I dlaczego? Na podstawie tych pytań przyjmowali nowych.

-Widzę że masz dzisiaj dobry humor.- powiedziała radośnie Carol gdy ciemnowłosa podeszła do stolika, przy którym szarowłosa szykowała jedzenie. 

Amara uśmiechnęła się i wzruszyła beztrosko ramionami.

- Po prostu dobrze się wyspałam.- stwierdziła Rogers podciągając się na ramionach aby usiąść bokiem na stoliku. Carol posłała jej przyjazny uśmiech.

-A może to z powodu pewnego mężczyzny.- Amara spojrzała na nią znacząco jednak szarowłosa zachichotała niezrażona jej miną.

-Wcale, że nie. - zaprzeczyła, ale i na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.

-Niech ci będzie. Spróbuj.- Carol przysunęła w jej stronę talerzyk z przyrządzonym posiłkiem. Ciemnowłosa chwyciła go i spróbowała jedzenia. Jęknęła przełykając jedzenie i rozkoszując się jego wybornym smakiem.

-O cholera. Mmm, to jest genialne.- szarowłosa zaśmiała się z jej przesadzonej reakcji.

-Rozumiem że ci smakuje.

- I to piekielnie bardzo.- wzięła kolejny kawałek do ust przymykając na moment powieki. To jest tak cholernie dobre.- Nie mam pojęcia jak ty to robisz, że cokolwiek dostaniesz do reki to potrafisz zrobić tego coś niesamowicie dobrego. Ja nigdy nie potrafiłam dobrze gotować, raz zdarzyło mi się nawet przypalić wodę. I na prawdę nie mam pojęcia jak to zrobiłam.

-Mogę cie nauczyć, jeśli chcesz.

-Z chęcią. 

-To jedzenie nie byłoby takie dobre gdybyś nie dostarczyła mi ziół, które nadały smak tym potrawom.

-Ale to ty wykonałaś tą trudniejszą cześć.

Ciemnowłosa dokończyła posiłek, który szybko zniknął z talerzyka i popiła go wodą. Odłożyła talerz i zeskoczyła z stolika.

-Czas wracać do zajęć i ciężkiej pracy.

-No nie wiem czy mecze baseball'a to ciężka praca.- dokuczyła jej niewinnie szarowłosa.- Podobno dzisiaj grasz z dzieciakami.

-Tak. Ale ty nie masz pojęcia jak ciężko je okiełznać, a wymachiwanie rękoma i gwizdanie gwizdkiem jest bardzo meczące.- powiedziała z rozbawieniem Amara.

-Oh tak. To musi cie wykańczać. Dzieci potrafią być dokuczliwe.- stwierdziła z rozbawieniem Carol. Oboje wybuchnęły śmiechem po czym Amara oddaliła się mówiąc, że nie może dłużej zwlekać.

Przeszła przez bramę mijając wieże strażniczą, na której czatowała Sasha. Ciemnoskóra kobieta pomachała do Amary na powitanie, Rogers odwzajemniła ten gest po czym poszła dalej piaszczystą dróżką.

Rick już był na miejscu gdy Rogers przeszła przez podwórze i podeszła do ogródka, w którym rosną warzywa.

-Hej. Myślałem, że przyjdziesz później.- przywitał się mężczyzna podnosząc się z klęczek i przerywając swoją prace przy warzywach.

-Grimes, nie tak się umawialiśmy. Zacząłeś beze mnie. Na prawdę miałeś zamiar wszystko zrobić sam?- Rick wzruszył jedynie ramionami z delikatnym uśmiechem na twarzy.

-No cóż, jakoś tak wyszło.

-Nie gadaj tylko podaj mi rękawiczki.

Grimes rzucił Amarze dodatkową parę rękawiczek, które wisiały obok niego na płotku. Kobieta założyła je po czym dołączyła do Rick'a. To Rick był odpowiedzialny za ogródek i hodowle świń, ale ona czasami pomagała mu o to dbać, choć sama też miała co robić. Posadzili drzewka owocowe oraz krzaczki. Większość z nich wykopali z lasu i je tu przywieźli. Zanim drzewka znacznie urosną minie trochę czasu, ale już zaczęły dawać niewielkie plony, a to wiele znaczy. Przyjęły się tu, a jeśli będzie się dobrze o nie dbać będą mieli więcej własnego pożywienia. Przy nich też jest trochę pracy, a zwłaszcza że jest ich na prawdę sporo i w tym Rick jej pomaga. Pomagają sobie na wzajem. I warto. Za jakiś czas będą mieli tu piękny sad, pewnie poszerzą pola uprawne, może i będą hodować jeszcze inne zwierzęta. Wszystko jest możliwe.

If I lose you, I lose everything | D.D. | ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz