❞ catch a wave and take in the sweetness
think about it, the darkness, the deepness
all the things that make me who i am❞
Chciał dać sobie szansę uchwycenia tego, co zawsze ulotne.
Tego, co niematerialne, co bliskie, a jednak dalekie. Ciepłe, a zarazem nad wyraz zimne, mrożące krew w żyłach.
Całe swoje wyobrażeniowe zdolności przelewał na bladą powierzchnię w prostokątnym kształcie. W zupełnej ciszy otulonej półmrokiem świata. W efemerycznym wstrzymaniu wszelkich elementów kreujących ówczesność, której doświadczał i której był nieodłączną częścią. Jako ten strącony miłośnik ze skał, bezczelnie zepchnięty z klifu wprost w czarną otchłań, zdającą się nie mieć końca.
Miłośnik stawiany codziennie w konfrontacji z największą słabością swej kochającej duszy. Otumaniony urokiem, przymglony smutkiem. Zatracony we wdzięku, przy jednoczesnych pomrocznych odczuciach rzeczywistej, aż nazbyt widocznej, prawdy.
Akademicki pokój muśnięty bladością brzoskwiniowej barwy, która idealnie komponowała się z meblami z jasnego drewna. Podobno takie zestawienia tworzą przytulną atmosferę i odpędzają negatywne uczucia. Ściany oklejone dziesiątkami szkiców, nieskończonych prac malowanych farbami akwarelowymi, farbami olejnymi bądź pastelami. Źródło przelewania na papier myśli zostało dobierane zawsze pod wpływem aktualnych emocji. Tusz uosabiał coś gorzkiego, pastele niekiedy uwznioślały tryumf euforyczny, dlatego w konsekwencji królowały stosunkowo rzadko. Ekspresja nastrojów była czymś jednoznacznym na przedstawionych dziełach, mogła coś sugerować, mogła ukazywać konkretną treść, niewymagającą dalszych interpretacji.
Pełne usta, śniade policzki, a w nich niebywałe dołeczki. One miejscem mego kultu i ośrodkiem rozpaczy.
Zakreślił poszczególne linie subtelnymi i wyważonymi ruchami nadgarstka, chcąc zwizualizować obrazy, jakie nasuwały mu się po przymrużeniu powiek, a czasami nawet bez ich przymrużenia. Nie musiał sobie przypominać tych pożądanych detali, gdyż z upływem lat zdołał sprawić, iż stały się one elementem jego nadrzędnej idei, nadającej kierunek dążeniom. Każdy gest niósł za sobą tę specyficzną mimikę.
A spragnione serce tylko urozmaicało i przeformułowywało dzieło, nadając mu znaczenia.
Kolano służyło mu za stolik, kiedy siedział na korytarzu uczelnianym podczas przerwy po pierwszych zajęciach. Szkicownik w czarnej, twardej oprawie był świadectwem jego głębokiej wrażliwości, był kumulacją głęboko zakorzenionych uczuć, które tylko w ten sposób mogły znaleźć swoje ujście. Była to nieinwazyjna metoda, jak również bezpieczna i po części skuteczna.
Młody Werter za sprawą talentu i kilku pociągnięć ołówka uzewnętrzniał się przed białymi kartkami. Obnażał się przed martwym obiektem, a następnie go zamykał, wracając do rzeczywistości.
Jako ten męczennik usidlony szponami miłowania mógł łapać oddech jedynie w towarzystwie ulubionych akcesoriów, dających możliwość oddania burzliwych emocji.
Ludzie nad nim przepływali, płynęli, poruszali się raz w szybszym tempie, a potem w wolniejszym. Szum, gwar, szepty, krzyki, śmiechy, piski. Światła, błyski, telefony.
Uniósł na jakiś moment wzrok zdał ulubionego zeszytu i zawiesił się na grupce kilku koleżanek. Tak naprawdę nie interesowały go one same w sobie, ani nawet nie skupiał się specjalnie na treści wysyłanych i odbieranych przez nie komunikatów. W głowie zrodziły mu się ponownie te same pytania.
Czy to, co one wypowiadały, było prawdziwe i wypływało wprost z ich głębi? Na ile były w stanie odsłonić swe rzeczywiste oblicza? W jakich okolicznościach były realną formą samych siebie? Sugerowały się osobami wokół siebie i do nich dostosowywały zachowania?
Czy można doświadczyć odczuwania swej jaźni bez tego feralnego uciemiężenia? Postać ułudy jest zmorą współczesności. Kajdany uwikłania w role, w rytuały i schematy są nadzwyczaj ciężkie i twarde, a dylematy moralne z nimi związane coraz trudniejsze do rozwiązania, bądź choć powierzchownego wytłumaczenia.
Ostatnie na tamten moment pytanie miało brzmienie: czy w ogóle istnieje możliwość bycia w pełni wolnym od konieczności ubierania masek?
On nie posiadał takiej możliwości, ale znał przyczynę tegoż ograniczenia. Uznał, iż tak będzie najlepiej. Człowiek, w jego mniemaniu, musi znać swoje miejsce i umieć zrezygnować z czegoś na korzyść nadrzędnych priorytetów.
Linie nosa, pocieniowane i lekkie, wspaniale komponowały się z resztą. Zapatrzył się na nie z wymowną krytycznością, wykrzywiając charakterystycznie usta i maszcząc nos w akcie skupienia.
Ukochany zapach rozniósł się w powietrzu, które zaraz naelektryzowało się dźwięcznym głosem.
- Co szkicujesz? Pokaż. - usłyszał.
W panice zamknął notes i wrzucił do plecaka.
To jesteś ty, od zawsze ty, nikt inny. Jesteś moją muzą, jesteś największym natchnieniem. Nieludzki urok w twoich oczach.
- Nic ciekawego. - odparł, po czym podniósł się na nogi. - Gdzie jest Harin? - zadał pytanie, gdy ruszyli przed siebie wzdłuż ciągu sal.
- Potem do nas dołączy. Poszła do biblioteki. - Namjoon wyciągnął telefon z kieszeni, na którego ekranie blokady miał ustawione zdjęcie przedstawiające jego dziewczynę.
Twój uśmiech, choć wyśmienity i kwitnący- nie mój.
🍂
Hejhej, ja najwyraźniej nie umiem pisać lekkich opowiadań. Przepraszam, że was obciążam angstami, ale taki po prostu mam nastrój. Napisałam to spontanicznie. Tutaj będzie werteryzm pełną parą.
CZYTASZ
młody werter krwawi
Fanfictionświat jak baśń o zatartych konturach przymglony, ale pełny ciebie ✧・゚: *✧・゚:* namgi; angst