- Dlaczego ty mi to robisz? - zapytał się mnie blondyn z wyrzutem.
- Bo tak mocno cię kocham! - zachichotałem.
Podszedłem do niego powoli. Był przykuty do krzesła. Wybornie. Może to chore, ale uwielbiam patrzeć jak cierpi. Jest wtedy taki piękny.
Uderzyłem go otwartą dłonią w twarz. Na jego bladym zapadniętym policzku został rozkosznie czerwony ślad. Och, bawmy się dalej! Wyjąłem z komody obok strzykawkę i próbówkę z własną do niej substancją. Pobrałem jej trochę i wstrzyknąłem całą dawkę mojemu Feliksowi prosto w jego delikatną szyję. Jego wzrok lekko się zamglił.
- Co to było? - zapytał słabo. Och, jak słodko. Aż oblizałem usta.
- Fentanyl, skarbie. - odpowiedziałem. - Żebyś przestał się mnie obawiać.
Wyciągnąłem zza pasa naostrzony nóż, a na twarzy mojego kochanego Polaczka pojawiło się niemiłe zaskoczenie. Nie wyrywał się. Oczywiście za sprawą środka, który mu podałem. Och, on jest taki niewinny, taki bierny. Pociągało mnie to. Rozerwałem nożem jego koszulę, poczym przystąpiłem do tworzenia mojego arcydzieła. Na jego nagiej klatce piersiowej wygrawerowałem ostrzem napis: ,,Własność Wspaniałego Prusy". Zacząłem całować i zlizywać płynącą szkarłatną krew. Łukasiewicz krzyczał, abym przestał, jednak nie słuchałem go. Pewnie gdzieś tego pragnie tak samo, jak i ja, tylko jego polska duma nie pozwala mu tego przyznać. Och, on jest taki słodki.
- Chcesz, abym przestał? - zapytałem, patrząc w jego piękne zielone oczy. - Błagaj mnie o to!
- N-nigdy... - powiedział rozstrzęsionym głosem. Czyżby z bólu? - Nie jestem twoją zabawką, ty szwabski...
Postanowiłem, że zamknę mu te słodkie usteczka namiętnym pocałunkiem. Czy byłem urażony obelgą? Troszeczkę, ale czego nie wybacza się prawdziwej miłości?
- Zostaw... rozkazuję ci... - mówił Feliks pomiędzy moimi pocałunkami. - Skończ te... chore gierki...
- Och, ale ja nie mogę, przykro mi. - powiedziałem i wróciłem do przyjemnej czynności. Do krwi przygryzłem jego wargę. - Zbyt cię kocham! Szaleję z tej miłości!
- Daj mi spokój, powalony szkopie. - warknął. Och, agresywnie. Chyba jednak zapomniał, kto ma władzę.
Odszedłem od niego na chwilę, by wziąć z kąta pokoju bicz do jazdy konnej. Pokonałem odległość dzielącą mnie od Feliksa i zamachnąłem się narzędziem, które zatrzymało się na jego oku. W porę zamknął powiekę, więc chyba jedynie sprawiłem mu ból. Och, wspaniale. Zacząłem okładać go dalej, a on bezczelnie śpiewał mi w twarz jakieś polskie pieśni. Och, dobrze wiedział, jak mnie to denerwuje. Biłem go jeszcze mocniej. Bicz lądował na jego torsie, szyi i twarzy. Zaczął znowu się wyrywać. Podałem mu więc kolejną dawkę fentanylu. Zacząłem jeździć palcami po jego ranach. Och, to jak cierpiał było tak pociągające. Po kilkunastu minutach zorientowałem się, że zaczyna się dusić. Ach, czyli zbyt duża dawka mojego specyfiku? Zaczął się krztusić, tęczówki podeszły mu do góry w taki sposób, że widziałem jedynie ich część. Zaczął modlić się do Boga.
- Nie! - złapałem go za krtań. - Masz wielbić mnie, a nie jakiegoś Boga!
Ale on nie przestał. Mówił pacierze, choć dusił się niemiłosiernie. Wiedziałem, że to była jego agonia. Niedługo potem umilkł, a polskie serduszko przestało bić.
* * *
Otworzyłem oczy w przerażeniu i wydałem z siebie niemy krzyk. Był środek nocy. Usiadłem na łóżku i skuliłem się przytulając swoje kolana. Zacząłem cicho popłakiwać i zupełnie zapomniałem, że w pokoju jest jeszcze druga osoba, która najpewniej celebruje właśnie sen po ciężkim dniu pracy. Osoba, która jest moim całym światem.
Zielonooka postać słysząc mój płacz podniosła się z materaca i objęła mnie swoimi chudymi ramionami.
- Czyżby najzagilbistrzy Gilbert właśnie ryczał? - spytał z nutką rozbawienia.
- Feliks, czy ja jestem potworem? - zignorowałem pytanie mojego chłopaka, uznając je za retoryczne.
- Posłuchaj. - zaczął poważnie. - Codziennie starasz się naprawić swoje błędy. A jeśli wina jest duża, zwyczajnie nie mieści się po jednej stronie. To, co robiliśmy sobie nawzajem było okrutne. Ale teraz tamte czasy są jedynie bolesnym wspomnieniem. - Polska zaczął zcałowywać łzy z mojej twarzy, szepcząc czułe słówka. On był takim aniołkiem. No, nie zawsze. - Nie jesteś potworem. Tamten potwór mnie nienawidził, a ty mnie kochasz. Tamten potwór mnie torturował, a ty mnie całujesz. Tamten potwór mnie dusił, a ty mnie przytulasz.
Dusił. To słowo rozbrzmiało w mojej głowie. Zacząłem płakać jeszcze mocniej. Jak ja mogłem mu to zrobić? Nawet, jeśli to był sen, to właśnie mój mózg go stworzył. To ja go stworzyłem. To wciąż gdzieś we mnie siedzi.
- Boję się, że wrócę dawny ja. - wyznałem. - Że złamię ci serce, skrzywdzę cię. Wojny nie są wspomnieniem. Są rzeczywistością. Co jeśli wylądujemy po innych stronach barykady? Bez ciebie tracę kontrolę.
Wtedy Łukasiewicz usiadł przede mną i złożył na moich ustach delikatny pocałunek. Potem wtulił się we mnie, mrucząc jak kotek.
- Głupi Szkop-megaloman. - powiedział z miłością.
- Polaczek, co się porywa z motyką na słońce. - odpowiedziałem mu.
- Mmm... Hołd Pruski.
- Też cię kocham.
CZYTASZ
Orle Skrzydła//APH POLAND ONE SHOTS
FanfikceOne Shoty oraz Drabble z Felkiem. Będzie tu łącznie 100 Drabbli, One Shotów i Headcannonów, a czas mam na to do 11 listopada. 100 lat od odzyskania niepodległości po zaborach mówi samo za siebie, nie? Robię to również z takiego powodu, że chcę się...