Ten dzień zapowiadał się zwyczajnie. To znaczy na tyle zwyczajnie, na ile pozwala praca w YorktownCorp. A już szczególne normalnie dzień zaczął się na dziale finansowym, kierowanym przez Georga Washingtona.
-HAMILTON!- wrzask słychać było na drugim końcu ulicy- Coś ty zrobił z moim raportem?!Źródłem krzyku był Thomas Jefferson- wysoki, szczupły, mopogłowy mężczyzna z wahaniami nastrojów niczym kobieta w ciąży.
Powodem jego wybuchu natomiast okazał się Alexander Hamilton. "Największy wróg" jak określał go Thomas. Niski, drobny, ale zawadiaka. Konflikt między tą dwójką zaczął się w dniu, kiedy Alexander po raz pierwszy pojawił się w firmie. Zepchnął wówczas Jeffersona ze schodów. Od tamtego momentu mężczyźni żrą się jak pies z kotem.-Nie ruszałem twojego raportu Jefferson!- odkrzyknął mu Alex. Było to prawdą. Hamilton wyjątkowo nie zdążył jeszcze dzisiaj nic zrobić rywalowi. Z resztą pracowali jedynie 40 minut.
-Oho, zaczyna się- mruknęła Angelica, usadawiając się tak, by móc w każdej chwili interweniować. Jej siostra, Peggy, usiadła natomiast tak, żeby dobrze widzieć cała sytuację. Jednocześnie wyciągnęła z torby paczkę chipsów.
Thomas podszedł do siedzącego Alexandra, który widząc zmierzającego w jego stronę mężczyznę wstał. Rozpoczęli walkę na spojrzenia. W biurze zapadła cisza.
-Mój całotygodniowy raport ktoś oblał kawą- wycedził wyższy.
-Skąd pomysł, że to ja?- spytał oburzony Alex.-Bo tylko ty byłbyś w stanie zrobić coś aż tak głupiego.
-Ej!- Hamilton podszedł do Jeffersona niebezpiecznie blisko. Tak blisko, że prawie stykali się nosami. To znaczy stykaliby się, gdyby Alexander nie sięgał Thomasowi jedynie do brody.
Wymiana złowrogich spojrzeń trwała nadal. Całe pomieszczenie trwało w napięciu. Jedynie Lafayette-wysoki, szczupły Francuz, który gdy rozpuści włosy wygląda jak szczuplejszy, nieco mniej zarośnięty Hagrid z "Harry'ego Pottera", uśmiechał się pod nosem. Nikt nie wiedział, że to on wylał kawę na raport Jeffersona.
Thomasowi twarz poczerwieniała ze złości. Już otwierał usta, prawdopodobnie po to, żeby skrzyczeć Hamiltona, gdy drzwi do pomieszczenia otworzyły się z hukiem. Stanął w nich George Washington-przełożony wszystkich zebranych w pokoju; wysoki, ogolony na łyso mężczyzna. Stanowczy, wymagający i surowy, chociaż czasem nawet on nie dawał rady ogarnąć tego zoo, zwanego działem finansowym. Wszedł do biura i spojrzał na stojących pracowników karcącym wzrokiem, jak matka, która po raz setny upomina swoje dzieci. Obydwaj wrócili na swoje miejsca , posyłając sobie nienawistne spojrzenia. Peggy schowała chipsy. Kierownik westchnął ciężko.
-O co poszło tym razem?- spytał, patrząc na Alexandra.
-Ten kretyn oblał kawą mój tygodniowy raport- odpowiedział Jefferson. Wzrok Washingtona powędrował w jego stronę. Po chwili wrócił jednak na Alex'a.
-Hamilton, to prawda?
-Nie, sir- odparł mężczyzna. Na jego słowa Thomas prychnął. George ponownie westchnął.
-Wstańcie obaj i podajcie sobie ręce- rozkazał. Żaden z nich nie ruszył się z miejsca- Natychmiast- dodał ostrzej. Hamilton niechętnie wstał. Jefferson poszedł w jego ślady. Obaj podali sobie dłonie, krzywiąc się,
-Załatwione? Świetnie. To skoro już tu jestem-dawać raporty- powiedział i wyciągnął rękę. Pracownicy zwlekli się z krzeseł i zaczęli podchodzić do kierownika- Jefferson, twój raport chcę widzieć na moim biurku do końca dnia. Schuyler?
-Tak?- odezwała się jednocześnie Angelica, Eliza i Peggy.
-Ta najmłodsza- sprostował Washington.
-Mhm?- mruknęła Margarita.
-Gdzie twój raport?- spytał.
-Nie ma- odparła, wzruszając ramionami.
-Dlaczego?
-Nie chciało mi się pisać- odpowiedziała beztrosko.
-Twój razem z Jeffersona. Do końca dnia- i wyszedł.
-Debil- mruknął Hamilton do Thomasa.
-Frajer-odwarknął mu wyższy.
-Kretyni- podsumowała ich Angelica.
Francuz nie wytrzymał i wybuchnął głośnym śmiechem. Oczy całego pomieszczenia zwróciły się na niego. Nikt nie rozumiał o co mu chodzi. Nikt oprócz Thomasa, ale i on załapał dopiero po chwili. Momentalnie poderwał się z miejsca, dopadł Lafayette, zanim ten zdążył zorientować się o co chodzi i uderzył go w nos. Później wszystko wydarzyło się bardzo szybko.
Lafayette zaklnął głośno po francusku. Hercules Mulligan rzucił się na Jeffersona, a Hamilton razem z nim. Automatycznie do bójki włączył się James Madison, odciągając Alexandra od Thomasa. John Laurens stał z boku i dopingował Alex'a i Herc'a, krzycząc głośno. Peggy ponownie chwyciła chipsy. Eliza zakryła twarz dłońmi, nie mogąc na to wszystko patrzeć. Angelica natomiast ze stoickim spokojem wstała i weszła na swoje biurko. Odchrząknęła, złożyła ręce w prowizoryczny megafon i wrzasnęła:
-SPOKÓJ!- a gdy to nie poskutkowało, wzięła ze stołu butelkę z wodą, odkręciła ją i wylała jej zawartość na bijących się mężczyzn. Od razu odskoczyli od siebie, niczym oblane wodą kociaki. Posłali współpracownicy oburzone spojrzenia. To tylko spojrzała na nich z wyższością i zeszła z biurka.
-Jakby Washington to zobaczył, wszyscy zostalibyśmy po godzinach- usprawiedliwiła się, siadając na swoim miejscu- Idźcie się, proszę, doprowadzić do porządku- machnęła ręką w stronę drzwi do toalety i wróciła do pracy.
W "doprowadzeniu do porządku" mężczyznom bardzo pomogła Eliza. Lafayette w sprawie krwawiącego nosa otrzymał fachową pomoc medyczną w postaci chusteczki higienicznej, na rozciętym policzku Mulligana i rozwalonej brwi Madisona znalazły się plastry, a na podbite oko Alexander dostał lód w woreczku (nikt nie ma pojęcia skąd Schuyler go wytrzasnęła). Jefferson, który jako jedyny nie doznał "poważnych" obrażeń, został za karę wysłany po kawę dla wszystkich.
Tak, ten dzień zaczął się całkowicie normalnie.
W mediach rysunek autorstwa nati20048. Bardzo dziękuję ❤❤❤
CZYTASZ
Harmider |Hamilton AU
HumorMłody mężczyzna, pełen dobrych myśli, wkroczył do ciemnego pokoju. Na ogromne okno, stanowiące całą przeciwległą ścianę, naciągnięto żaluzje, a pomieszczenie oświetlał jedynie słaby blask lampki stojącej na wielkim machoniowym biurku. -Dzień dobry...