VII "My shot"

120 13 5
                                    

Ulubiony dzień wszystkich pracowników?

Oczywiście poniedziałek.

Ten cudowny dźwięk budzika o poranku, pobudzający zapach porannej kawy, tak niezbędnej do przeżycia, a potem rozpoczęcie ukochanej pracy.

Tego dnia dział finansów był nienaturalnie cicho. Nie było kłótni, krzyków, śpiewania, tańczenia, oblewania się kawą, wodą; było cicho. Po prostu cicho. Wśród pracowników innych działów krążyły różne teorie. Że dział finansowy w ramach protestu nie przyszedł dziś w ogóle do pracy. Że któreś z nich umarło i teraz wszyscy przechodzą żałobę. Że porwali ich kosmici. I w końcu najmniej prawdopodobna wersja: że Washingtonowi w końcu udało się ich ogarnąć.

Prawda była jednak zupełnie inna. Otóż cały dział finansowy dręczyły wspomnienia z piątkowej imprezy.

"Ale jak to? Trzeci dzień?"

Tak.

Hamilton i Jefferson czuli odrazę do samych siebie za dotknięcie rywala. Nikt nie miał zamiaru uświadomić ich, że tak właściwie to się przytulali.

Mulligan dosłownie płonął ze wstydu, że inni widzieli jak obmacywał się z Lafayette, który z kolei zachodził w głowę, jakim cudem Herculesowi udało się ściągnąć jego koszulę.

Madison rozmyślał nad tym, dlaczego wylądował na kanapie koło Peggy, bo w połowie rozmowy z nią i Elizą  urwał mu się film.

Najmłodsza Schuyler próbowała przypomnieć sobie cokolwiek od momentu zakończenia debaty z Jamesem i starszą siostrą.

Eliza kontynuowała dyskusję-tym razem jednostronną- na temat polityki Ugandy i próbowała zrozumieć, dlaczego akurat to było tematem piątkowej rozmowy.

John liczył siniaki, których dorobił się tańcząc na piątkowej popijawie. A było ich naprawdę sporo.

Angelica przeżywała wewnętrzny kryzys egzystencjalny i żałowała, że kiedy nadarzyła się okazja do schlania się w trzy dupy, nie skorzystała.

I taki stan utrzymywał się od sobotniego poranka. Ach, wspaniałe są przyjęcia w gronie znajomych.

-Wszystko w porządku?- spytał kierownik, z całą swoją odwagą wchodząc do biura

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

-Wszystko w porządku?- spytał kierownik, z całą swoją odwagą wchodząc do biura. W końcu, kiedy jego podwładni są tak spokojni, mogą równie dobrze planować morderstwo, albo jakiś zamach lub zmianę reżimu- Jesteście jakoś dziwnie cicho.

Nikt nie zareagował na jego słowa. Nikt nie podniósł nawet wzroku. Dopiero po chwili Angelica uniosła głowę.

-Wszystko dobrze, panie Washington- odpowiedziała, uśmiechając się słabo- Jesteśmy tylko... trochę zmęczeni.

-Och, um... okay- wydukał George- Jakby coś, to jestem u siebie- przypomniał i czym prędzej wyszedł. Ten spokój był przerażający.

Gdy przełożony wyszedł, Angelica ciężko wypuściła powietrze.

-Dobra- powiedziała- Musimy się ogarnąć.

Nie spotkała się z żadnym odzewem.

-Nic z tego nie będzie- stwierdziła Margaret, sięgając po (trzecią już) kawę.

-Jeśli nie zaczniemy pracy, to wszystkich nas wywalą- najstarsza Schuyler pozostawała nieugięta.

-Ale Peggy ma rację- wtrącił Lafayette- W tym stanie jesteśmy bezużyteczni- Reszta pracowników temu przytaknęła.

-Och, błagam- jęknęła Angelica- Chcecie stracić posady?

Cisza.

-Nie? To ogarnąć dupy, otrząsnąć się i zacząć pracować. Albo sama was poustawiam- zarządziła twardo. Współpracownicy posłali jej przerażone, ale i pewne podziwu spojrzenia.

-A więc bierzmy się do pracy- rzekł Hamilton i chwycił za długopis. Pozostali prędko poszli w jego ślady i praca ruszyła.

Po półtorej godziny dział finansów wrócił do formy. Jefferson został oblany wodą, a Alexander skrzyczany przez narzeczoną. I wszystko było w porządku. Do czasu, gdy przyszedł kierownik.

-Angelica, mogę cię prosić do mojego biura?

Wszyscy zamarli. Ostatnim razem, gdy Washington wezwał Charlesa Lee do siebie, ten został zwolniony. Było to jeszcze zanim Peggy została zatrudniona w firmie.

Schuyler przełknęła ślinę.

-Tak, już idę.

Gdy znaleźli się w biurze Georga, ten poprosił ją, by usiadł.

-Burr- zwrócił się do zastępcy- Zostaw nas samych.

Aaron posłusznie wyszedł. Kierownik ponownie skupił uwagę na dziewczynie.

-Nie wiem, czy wiesz, ale w biurach zamontowane są kamery- zaczął, a Angelica głośno wciągnęła powietrze- Od dłuższego czasu obserwuję twoje poczynania. I szczerze mówiąc... jestem pod wrażeniem.

-S-słucham?

-Potrafisz ogarnąć ten zwierzyniec, czego ja nie jestem w stanie zrobić. Potrafisz ich zmobilizować. Jesteś genialna.

Angelica spuściła głowę i zarumieniła się lekko. Jeszcze nikt nie nazwał ją genialną.

-Ale do rzeczy. Czy nie zechciałabyś zostać moją zastępczynią?

Schuyler zamurowało.

-J-ja? Pana zastępczynią?

-Tak. Burr już od jakiegoś czasu nie spełnia moich wymagań. Jest też bezsilny wobec pracowników naszego działu. A ty radzisz sobie doskonale. Więc będę zachwycony, jeżeli przyjmiesz moją propozycję. To jak?

Zastanowiła się.

Awans brzmi super. Ale będzie pracować tu, z Washingtonem, a nie z siostrami. Chociaż może to lepiej. Ograniczy kontakt z Alexandrem.

Do tego może wreszcie pokazać światu co naprawdę potrafi. Zaimponować rodzicom. Wzbić się na szczyt. Zaczynając od stanowiska zastępcy.

Podniosła wzrok.

-Nie przepuszczę mojej szansy, panie Washington.

-I co?- spytał Hamilton, podnosząc się i podchodząc do Angelicy, gdy tylko ta weszła do biura- Co ci powiedział?

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

-I co?- spytał Hamilton, podnosząc się i podchodząc do Angelicy, gdy tylko ta weszła do biura- Co ci powiedział?

-Że dostaję awans- zapiszczała- Będę jego zastępcą- zaczęła skakać jak mała dziewczynka. Pod wpływem impulsu, rzuciła się Alex'owi na szyję.

-To świetnie!- mężczyzna odwzajemnił uścisk- Gratuluję.

Pozostali pracownicy zgromadzili się wokół, by złożyć jej gratulacje.

-Mam tylko nadzieję, że nie będziesz aż tak zarobiona, bo pamiętasz, w sobotę wychodzę za mąż- odezwała się Eliza.

-Spokojnie, siostrzyczko. Nic nie jest ważniejsze od ciebie.  Zresztą i tak zaczynam dopiero w poniedziałek.

Harmider |Hamilton AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz