W poniedziałek rano Angelica, cała spięta, układała swoje rzeczy w biurze Washingtona. W nowym otoczeniu czuła się trochę... nieswojo? Tak, to chyba dobre określenie. Ale była szczęśliwa. W sobotę bawiła się świetnie. Od kiedy John dowiedział się o jej uczuciach do Alexandra, czuła się jakoś lżej.
-Dzień dobry, panno Schuyler!- zawołał kierownik, wchodząc do biura.
-Dzień dobry, panie Washington- odpowiedziała uprzejmie.
-Jak się ma moja zastępczyni?- spytał, siadając przy biurku.
-Dobrze, dziękuję.
Kierownik uśmiechnął się pod nosem. Dobrze, że wymienił Burr'a na Angelicę. Brawo ty, George.
-Angelica, mogłabyś przynieść mi kawę?
"A co ja jestem? Zastępcą, czy służącą?"
-Oczywiście.
-Że co?- spytał Hamilton, niedowierzając. Burr westchnął.
-Kierownik awansował Schuyler, przez co ja spadłem do wojaszego poziomu. Od dziś pracuję z wami- powtórzył zniesmaczony.
John wybuchnął śmiechem. Reszta pracowników spojrzała na niego wymownie,
-Oł, to... to nie jest żart?
-Nie John.
-E-e.
-Nope.
-Niestety.
-No, nie.
-Co za kretyn.
-A chcesz się bić Jefferson?
-No dajesz, Hamilton!
-Nie ma mnie pół godziny, a wy już skaczecie sobie do gardeł?
Dział finansów odwrócił się w stronę drzwi, gdzie stała Angelica.
-Angie, jak dobrze, że jesteś- zawołał Lafayette, podbiegając i rzucając się dziewczynie na szyję- Wróć proszę, zabierz go-wskazał na Aarona, który przewrócił oczami.
-Daj spokój, Laf- odparła Schuyler, odsuwając się od Francuza. Podeszła do swojego stolika- Zapomniałam teczki- wyjaśniła, otwierając szufladę.
-Czyli nie zostajesz?- spytał Mulligan z oczami szczeniaczka.
-Dajcie spokój- odezwała się Peggy.
-Angelica się rozwija, powinniśmy być z niej dumni- podchwyciła Eliza.
-Masz rację.
-Fakt.
-To prawda.
-Możemy zacząć pracę?
-Zamknij się Burr.
Angelica była wzruszona.
-Dziękuję- powiedziała szczerze.
-No dobra, zmykaj już, bo Washington się wkurzy- pogoniła ją Eliza, wciskając siostrze do rąk poszukiwany przedmiot.
-Jasne- odparła, opuszczając pomieszczenie.
-Coś długo cię nie było- zauważył kierownik, gdy Angelica weszła do biura.
-Pomagałam Burr'owi się zaklimatyzować- wyjaśniła, siadając na swoim miejscu.
-Cały?
-Co cały?
-Czy Burr jest cały?
-A, tak. Nic mu nie jest.
-Jeszcze.
-Jeszcze.
-Angelica, skocz, proszę, skserować mi te dokumenty- poprosił George, podając dziewczynie plik kartek.
-Oczywiście, panie Washington.
-Angelica, zbierz mi, proszę, te podpisy.
-Tak jest, panie kierowniku.
-Angelica, idź, proszę, zakończyć przerwę, już za długo tam siedzą.
-Już się robi, panie Washington.
-Angelica, Jefferson z Hamiltonem znowu się kłócą, idź ich, proszę rozdzielić.
-Już idę, panie Washington.
-I jak się czuje zastępca naszego łysego wodza?- zagadał Lafayette, podchodząc do najstarsze Schuyler w czasie obiadu.
-Chyba jego służąca- odparła dziewczyna, nalewając sobie kawę.
-Jak to?- spytała Eliza, spoglądając na starszą siostrę.
-Nic, tylko latam z jakimiś papierami, albo przynoszę mu kawę.
Usłyszeli prychnięcie. Za nimi stał Burr z założonymi rękami.
-A czegoś się spodziewała? Że będziesz siedzieć koło niego i pachnieć?
Angelica nie odpowiedziała.
-Nadal chcesz być zastępcą?- spytał łysy z kpiną.
Schuyler wzięła głęboki oddech. Uniosła głowę. Na jej twarzy malowała się determinacja.
-Tak, dalej chcę być zastępcą- odrzekła hardo.
-Tak trzymaj- Elizabeth poklepała starszą siostrę po ramieniu.
-Panie Washington, mam dla pana dokumenty do podpisania. Parafka tu i tu.
-Dobrze, dziękuję.
-Dział zaopatrzenia prosi o listę.
-W takim razie, idź, proszę, do biura i zapytaj naszych, co potrzebują.
-Oczywiście, już idę. Tylko niech pan oddzwoni w końcu do pana Kinga, czeka na telefon od rana.
-A... Tak? Dobrze, oddzwonię. Co ja bym bez ciebie zrobił?
Angelica uśmiechnęła się pod nosem. Nie odpowiedziała, tylko wyszła z pomieszczenia.Nucąc jakąś wesołą nutkę, udała się do swojego dawnego biura. Gdy otworzyła drzwi, dosłownie wmurowało ją w podłogę.
-Co jest kurw...
CZYTASZ
Harmider |Hamilton AU
HumorMłody mężczyzna, pełen dobrych myśli, wkroczył do ciemnego pokoju. Na ogromne okno, stanowiące całą przeciwległą ścianę, naciągnięto żaluzje, a pomieszczenie oświetlał jedynie słaby blask lampki stojącej na wielkim machoniowym biurku. -Dzień dobry...