Reszta dnia minęła nadzwyczaj spokojnie. Nikt się nie kłócił, nie bił, nikt nikogo nie podrywał. Jedynie podczas przerwy obiadowej ktoś oblał Marię kawą.
Gdy wybiła godzina 16 wszyscy pracownicy jak najszybciej zgarnęli swoje rzeczy i opuścili biuro. Wszyscy poza Jeffersonem i najstarszą Schuyler, którzy mieli zostać i ustalić szczegóły ich prezentacji. Wychodząc, siostry rzuciły Angelice współczujące spojrzenia.
Chwilę po wyjściu pracowników do biura wkroczył George Washington, a za nim, niczym wierny pies, przydreptał Aaron. Rozsiedli się na wolnych krzesłach. Kierownik zaczął:
-Coroczna rutynowa kontrola wydajności pracy- westchnął- Nasze utrapienie, ale i obowiązek, Zostaliście wybrani na naszych delegatów. Dobrowolnie, lub nie, jakoś mało mnie to obchodzi.
Angelica prychnęła. Zanim Washington zdążył się rozkręcić, zgłosiła się, jak dziecko w podstawówce. George spojrzał na nią pytająco.
-Tak?- spytał.
-Mogę iść do toalety?- zapytała.
-Oczywiście.
Dziewczyna wstała i ruszyła do drzwi. Wyszła i skierowała się do łazienki. Tam rozpuściła spięte w wysokiego koka włosy i przegarnęła je do przodu, na ramiona. Z kieszeni spodni wyciągnęła słuchawki. Włożyła je do uszu, a kabel poprowadziła pod bluzką. Podłączyła słuchawki do telefon i włączyła losową piosenkę z playlisty. Sprawdziła w lustrze, czy nic nie widać i opuściła WC. Może teraz spotkanie będzie bardziej znośne.
-Dziękuję za spotkanie- zakończył kierownik. Thomas, prawie przysypiający, podniósł głowę z biurka i wymruczał pod nosem.
Angelica zaczęła zbierać swoje rzeczy. Burr i Washington opuścili pomieszczenie. Dziewczyna wstała. W tym samym momencie z miejsca poderwał się Jefferson.
-Ej, Angelica- zawołał za współpracownicą- Czy twój ojciec był żeglarzem? Bo umiesz...
-Goń się Jefferson- przerwała mu zdegustowana i pospiesznie wyszła z pokoju.
Jakież była jej zdziwienie, gdy przed budynkiem czekał na nią Lafayette, na swoim motorze.
-O co chodzi?- spytała zdezorientowana.
-Zabieram cię do baru, na piwo. Reszta już tam jest- odpowiedział, po czym dodał- Nie przyjmuję sprzeciwu.
-Chyba nie mam wyjścia- wzruszyła ramionami, wzięła od przyjaciela kask, po czym wsiadła na pojazd.
Po chwili byli już pod barem. Weszli do środka. Pod oknem, przy stole siedział prawie cały cały dział finansów. Po kolei: Laurens, Hamilton, Eliza, Mulligan i Peggy. Były jeszcze wolne miejsca. Jedno z nich zajęła Angelica, siadając obok Margarity. Lafayette usiadł między Herculesem, a najmłodszą Schuyler. Na stoliku stały już dwa dodatkowe piwa. Francuz od razu sięgnął po alkohol.
-No to o czym ględził nasz kierownik?- spytała Eliza.
-Szczerze? Nie mam pojęcia- odparła, biorąc łyk napoju- Przez cały spotkanie miałam w uszach słuchawki.
Grupa zaśmiała na jej słowa.
-No to nieźle- skomentował Alexander.
-I nikt się nie skapnął?- dopytywał John.
-Kto?- zakpiła Angelica- Washington gadał jak najęty, Jefferson prawie spał, a Burr? Błagam was.
Pracownicy ponownie się zaśmiali.
-A wiesz o co chodziło Jeffersonowi?- zapytała Peggy.
-To znaczy?
-Wydawał się szczęśliwy, że jest z tobą w delegacji- odparła upijając spory łyk piwa.
-A to...- mruknęła- Chyba mu się podobam- powiedziała, krzywiąc się. Margarita zachłysnęła się napojem. Mulligan zaczął ją klepać ją po plecach.
-Podobasz się Jeffersonowi?- powtórzył Hamilton, wyraźnie podkreślając nazwisko rywala.
-Możemy zmienić temat?- poprosiła Angelica. Wszyscy chętnie się zgodzili.
-Słyszeliście, że King wywalił Samuela Seabury'ego? Podobno zobaczył jak Seabury gada z jakąś laską z zaopatrzenia, uznał to za zdradę i go zwolnił- zaczął Lafayette.
-Zawsze uważałam, że ten człowiek ma nierówno pod sufitem- skomentowała Eliza.
-Przecież Reynolds jest na jego dziale- powiedział Hamilton- Czemu nigdy nie widzi jak mnie podrywa?- jęknął żałośnie. Laurens poklepał go pocieszająco po ramieniu.
-No nie!- zawołał Mulligan- Jefferson wchodzi do baru- poinformował przyjaciół.
-No to po nas- mruknęła Peggy.
-Nie poddamy się bez walki- krzyknął Alexander, wstając i podnosząc zaciśniętą pięść w górę.
-Siadaj, nie kombinuj- Eliza pociągnęła go za łokieć z powrotem na siedzenie.
John poczuł jak coś ociera mu się o nogę. Spojrzał pod stół. Ujrzał tam skuloną Angelicę.
-Co do...- Schuyler przyłożyła palec do ust- Okay..?
Zaalarmowany krzykiem Hamiltona, Thomas odwrócił się. Widząc siedzącą w kącie grupę, zrobił skwaszoną minę i udał się na drugi koniec sali.
-Poszedł. Możesz iść- szepnął rozbawiony Laurens. Najstarsza Schuyler wygramoliła się spod stołu. Siostry spojrzały na nią zdziwione.
-Mam dość tego dupka- odparła, opróżniając swoją szklankę do pusta- Dobra, będę się zbierać- dodała i wstała.
-Ta, ja chyba też- powiedziała Eliza, podnosząc się. To samo uczyniła Peggy, która mieszkała z Elizą w jednym mieszkaniu.
-Podwiozę was- zaproponował Alex, a dziewczyny ochoczo temu przytaknęły. Z całej siódemki tylko on miał samochód.
-Ja chyba zamówię sobie jeszcze jedno piwo- stwierdził Lafayette. Hercules się z tym zgodził.
-Nie należy opuszczać towarzyszy picia- rzekł John i również zamówił alkohol.
Hamilton i siostry Schuyler wyszły na dwór. Mężczyzna najpierw odwiózł i narzeczoną i Margaritę. Później zajechał pod dom Angelicy.
-Dzięki- rzuciła, wysiadając.
-Nie ma sprawy- odparł z uśmiechem, od którego serce dziewczyny zabiło dwa razy szybciej. I odjechał.
Angelica weszła do mieszkania, zamknęła drzwi i oparła się o nie ciężko. Zjechała po nich w dół, usiadła na ziemi i podkurczyła kolana pod brodę. Jedna łza spłynęła po jej policzku.
Alex, dlaczego ty mi to robisz?
CZYTASZ
Harmider |Hamilton AU
HumorMłody mężczyzna, pełen dobrych myśli, wkroczył do ciemnego pokoju. Na ogromne okno, stanowiące całą przeciwległą ścianę, naciągnięto żaluzje, a pomieszczenie oświetlał jedynie słaby blask lampki stojącej na wielkim machoniowym biurku. -Dzień dobry...