~13~

842 30 5
                                    

~Hermiona~

Wrzesień i październik minął dobrze - jesteśmy z Harrym wesołą parą, a Lavender i Ron pogodzili się z nami. Jedynie Parvati ciągle chodziła obrażona.
W końcu przyszła noc duchów...
Weszliśmy na kolacje w ten dzień. W powietrzu latały dynie i nietoperze. Na stołach leżały różne słodycze i michy kolorowych ponczów.
Gdy wszyscy usiedli, Dumbledore wstał i ogłosił:
- Witam na uczcie w noc duchów. Wiem, że moja mowa nie jest dla was ważna, więc sięgać po słodycze i wsuwać! - rozległ się gromki krzyk zadowolenia i wszyscy sięgnęli po słodycze.
Po chwili Ginny spytała:
- A co to za poncz? - wskazała na niebieski, parujący napój.
Wzruszyłam ramionami i zabrałam się do jedzenia ciasta dyniowego.
- Skrzaty co roku wymyślają nowe poncz na noc duchów. Na tym stole można znaleźć poncze z przepisu sprzed stu lat. - powiedział Prawie Bezgłowy Nick - Ten czerwony, - wskazał na krwisty poncz - jest z moich czasów w Hogwarcie.
Weasley wysłuchała monologu Nicka i nalała sobie niebieskiego ponczu. Wypiła go i powiedziała:
- Słodki, ale trochę piecze w gar... - nie zdążyła dokończyć, bo osunęła się na podłogę i zaczęła dygotać.
- Ginny?! - zawołałam przerażona i zwróciłam się do Trent - Pomóż mi, Mia!
Dziewczyna wystrzeliła czerwone iskry w górę. I tak cały stół Gryffindoru na nas patrzył, ale nauczyciele nic nie zauważyli.
Wtedy z stołu Ravenclawu także wydobyły się iskry - to samo z Hufflepuffem. Nagle Dumbledore wszystko zauważył i podbiegł do naszego stołu i spojrzał na Ginny - zbladł kiedy zobaczył w jakim jest stanie.
- Dziewczynki, zanieście ją do pani Pomfrey dobrze? Tylko szybko! - wyszeptał do nas i odszedł do stołu Ravenclawu.
Pośpiesznie transmutowałam widelec w nosze i wturlałam na nie rudą.
- Locomotor nosze! - zawołała Trent i wybiegłyśmy z Wielkiej Sali. Ruszyłyśmy do Skrzydła Szpitalnego. Po paru minutach rudowłosa spytała:
- Jak myślisz, co jest Ginny? - była podobnie blada do profesora Dumbledora.
- Nie wiem... - odpowiedziałam zgodnie z prawdą - Ale pani Pomfrey da sobie radę!
Wbiegłyśmy do gabinetu pielęgniarki.
- Proszę pani! - wydyszała Mia - Jej coś się stało na uczcie!
Poppy szybko zaniosła nosze do sali szpitalnej i położyła Weasley na łóżku. Wybiegła z sali i przyszła z powrotem z woreczkiem jakiś kamieni.
- To beozar - wytłumaczyła i włożyła jeden kamyk pacjentce do buzi - Działa kojąco na trucizny...
Czekaliśmy chwilę i nagle niebieskooka odkaszlnęła. Rozejrzała się i zobaczyła nas.
- Co się stało? - spytała cicho i ochryple.
Wytłumaczyłyśmy jej wszystko.
- Dziękuje - powiedziała, gdy skończyłyśmy opowiadać.
- Ale za co? - zdziwiła się Mia.
- Za to, że mnie tak nie zostawiłyście! - odpowiedziała słabo - Czuje się fatalnie...
- Masz tu wodę! - oznajmiłam krótko i przysunęłam do niej szklankę. Ruda porwała napój i zaczęła zachłannie pić. Gdy skończyła jęknęła:
- Jestem jeszcze spragniona... -  szarooka wyrwała jej szklankę i mruknęła Aguamenti - Dzięki.
Po paru minutach do sali weszła Susan Bones z noszami - leżał na nich Ernie Macmillan. Pani Pomfrey zajęła się nim, a gdy skończyła do środka wszedł Micheal Corner z Luną Lovegood na noszach. Pielęgniarka westchnęła i także zajęła się jasnowłosą. 
Wszyscy siedzieliśmy w ciszy. Po chwili Luna obudziła się i zobaczyła Gin na łóżku obok.
- Ginny! - wychrypiała, a Micheal podał jej wodę. Wypiła i mówiła dalej - Dopadł mnie Trujący Gnębiwtrysk?
- Nie... - uśmiechnęła się niepewnie Weasley - Trucizna.
Ernie podniósł się i spytał:
- Ale jaka?
- Właśnie profesor Slughorn to sprawdza. - odpowiedziała Poppy - W moim gabinecie...
- Można do niego pójść? - zapytała Trent.
- Jeżeli nie będzie mu to przeszkadzało, to nie mam zastrzeżeń - powiedziała Pani Pomfrey. 
Wybiegłyśmy szybko do gabinetu pielęgniarki. W środku było dużo pary. Weszłyśmy i zawołałyśmy:
- Profesorze Slughorn? 
- Tutaj! - rozległ się głos z boku. Poszłyśmy w wskazaną stronę i zobaczyłyśmy duży brzuch Horacego. Na stole stał kociołek i trochę fiolek z różnymi płynami. Na środku była kamienna miseczka z niebieskim ponczem w środku. 
- I co to jest? - spytałam, starając się by mój głos nie był nachalny. Profesor pochylił się nad miską i włożył tam jakiś listek.
- Tego nie wiem, ale ten liść da nam odpowiedź! - odparł i wszyscy stanęliśmy nad misą. Listek zaczął się rozpuszczać, a na końcu...spłonął! 
- Czyli co to? - zapytała Mia i przyjrzała się uważnie resztkom listka. 
Slughorn nie odpowiedział, tylko sięgnął po fiolkę z fioletowym proszkiem. Przypominało to pofarbowaną sól. Wsypał to do kociołka,  a  potem wlał pomarańczowy, gęsty olej. 
- Ważę antidotum... - mruknął Horacy i wlewał, wrzucał składniki.
- Ale na co?! - zawołała rozdrażniona ruda. Powiedziała to takim tonem, że nawet Voldemort by się przestraszył.
- Dobrze powiem... Tylko się nie przestraszcie! Pamiętajcie, że was ostrzegałem to jest...

Okej, krótki rozdział. Jakieś 750 słów. Po tym rozdziale znając życie będzie 50 faktów o mnie. Czemu? Prawie 1k wyświetleń wybiło! Właśnie dlatego robię ten special. Życzę miłego dzionka i miłego czytania moich 50 faktów, które będą po tym rozdziale!
Daj komentarz✏
Zagłosuj👍
Czekaj na następne rozdziały📖
Zaobserwuj mnie🎤
I zajrzyj do moich innych opowieści📚
Pozdrawiam
BathSinger

Harrmione || Is it love?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz