Rozdział 9 (Sauron)

303 29 24
                                    

Minas Tirith mogłoby być dla niego piękne, ale patrząc na te wszystkie białe domy i uliczki miał wrażenie, jakby cofnął się w czasie. Czuł na sobie spojrzenia gondorczyków. Jaki normalny elf chodzi odziany w czerń?

Jak powiedział Mithrandirowi, zachowywał się normalnie. Uśmiechał się serdecznie do każdego, a jeden z żołnierzy, z którym rozmawiał przed wejściem do miasta chyba nawet zaczął go lubić. Prawdopodobnie wszyscy - oprócz Olórina i dziedzica Isildura - byli święcie przekonani, że w czasie bitwy zjawił się niewielki oddział elfów, mający pomóc odnieść zwycięstwo, na co - w ferworze walki - nikt nie zwrócił szczególnej uwagi, a nieszczęśliwie z całej grupy ostał się tylko jej dowódca. Przynajmniej taką wersję wydarzeń przedstawiał Sauron. Elessar w każdym razie, po kolejnej kłótni, przysiągł, że nikomu nie zdradzi, co dokładnie zaszło na polu bitwy.

Właśnie jechali, aby spotkać się z niejakim Faramirem, synem namiestnika Gondoru - Denethora, który stracił życie podczas oblężenia Minas Tirith. Podobno zginął, rzucając się z murów miasta, uprzednio podpaliwszy się. Sauron z nieudawanym zaciekawieniem słuchał relacji młodego żołnierza z owego wydarzenia.

Nie miał ochoty na żadne spotkania. Jedyne czego teraz chciał to zamknąć się w jakimś pokoju ze stosem pergaminów, kałamarzem i piórem. Musiał opisać wszystko, co się stało, zanim szczegóły zaczną się rozmywać w pamięci, a bardzo często to one były najważniejsze. Ponad to miał zamiar sporządzić szkic, przedstawiający dziwnego stwora. Sauron cały czas miał przed oczami jego zmieniającą się postać. Nie był do końca pewien, w co potwór się przemienił, ale z pewnością było to straszniejsze od zdeformowanego wilka.

Nieustannie miał wrażenie, jakby ostatni dzień był jedynie wyjątkowo długim snem. Niespełna kilka godzin temu miejsce miała bitwa, która miała rozstrzygnąć losy Śródziemia! Teraz zbliżał się zmierzch a on, Władca Ciemności, jechał od tak na swoim wierzchowcu ulicami miasta, które stanowiło serce Gondoru. To było takie nierealne, ale jednak prawdziwe.

Dotarli na najwyższe piętro Minas Tirith. Sauron wzdrygnął się i zmrużył oczy, kiedy przejeżdżali obok Białego Drzewa. Jego zdaniem powinni je ściąć, biorąc pod uwagę, że i tak już wyglądało na martwe. Tylko na jednej gałązce utrzymywał się ostatni kwiat.

- Merry! - krzyknął Gandalf. - Przyprowadź tu Faramira!

Niziołek zsunął się z konia i odbiegł, omijając Saurona szerokim łukiem. Ten odprowadził go spojrzeniem.

- Mam nadzieję, że nie powiedziałeś mu, kim jestem - mruknął Sauron, podchodząc do Mithrandira.

- Nie jestem głupi - stwierdził czarodziej. - Chociaż na jego miejscu też bym ci nie ufał.

Sauron przewrócił oczami. Odwrócił się i zaczął przyglądać uważnie każdemu członkowi tej bzdurnej Drużyny Pierścienia z osobna. Blondwłosy elf z łukiem na plecach. A jakże by inaczej. Krasnolud w hełmie, noszący wyjątkowo długą i splątaną brodę. Do tej pory nie wiedział, co wyjątkowego dostrzegał w tych karłach Aulë. Jakże cudowny potomek Isildura z jego cudowną wykałaczką - Andúrilem, którego z wzajemnością zdążył już znienawidzić. Człowiek o złotych włosach, zapewne rohańczyk, nie należał do Drużyny, ale trzymał się razem z nią. No i jeden z w sumie czterech niziołków. Nie zwracał na siebie jakiejś szczególnej uwagi. Jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Saurona. Przyglądali się sobie w milczeniu, dopóki hobbit nie zaczął rozmawiać z krasnoludem. Sauron pamiętał tego niziołka. To on użył wtedy kamienia widzenia. Teraz pozostawała jedynie nadzieja, że tamtej nocy zobaczył jedynie ogniste oko. Im mniej osób wiedziało o tożsamości tajemniczego "elfa dowódcy" tym lepiej. Dla wszystkich.

Dostrzegł hobbita, który wcześniej ich opuścił. Prowadził za sobą mężczyznę i złotowłosą kobietę.

- Gandalfie! - krzyknął niziołek, zwracając tym uwagę reszty.

- Nareszcie! - ucieszył się Mithrandir. - Witaj, Faramirze! - Podszedł szybkim krokiem do mężczyzny. - Éowino. - Skłonił się przed jasnowłosą pięknością.

A więc, to jest ta bestyjka, która pokonała Czarnoksiężnika! - Sauron nie mógł przed sobą ukryć, że spodziewał się kogoś większego. Tymczasem Éowina okazała się być dosyć niska i chuda.

- Dobrze cię widzieć całego, Gandalfie - stwierdził Faramir. - Opowiedz mi, co się stało? Jeśli zwyciężyliśmy, to niestety nad Mordorem dalej unoszą się czarne chmury, a jeśli przegraliśmy, to jakim cudem Sauron pozwolił wam wrócić tutaj tak licznie? Chyba że stchórzył i bitwa się nie odbyła.

- Odbyła się - zapewnił Gandalf. - Doszło jednak do pewnego... incydentu, przez który znaleźliśmy się w bardzo... niekomfortowej sytuacji.

- O czym mówisz, Mithradirze? - zapytała zaniepokojona Éowina.

- Nie sądzę, aby to był najodpowiedniejszy czas i miejsce na wyjaśnienie całego zajścia - wtrącił Sauron, mierząc wzrokiem syna Denethora od stóp do głów. A więc uważał, że jest tchórzem?

- Wybacz, miłościwy panie, ale obawiam się, że nigdy się nie spotkaliśmy - oświadczyła Éowina nienagannie uprzejmym tonem. Z pewnością nie brakło jej dworskich manier, ale również nie było po niej widać żadnych uprzedzeń wobec Saurona, który ukłonił się przed nią.

- Masz rację, pani. Nigdy nie dane było nam się spotkać, aczkolwiek poznałem już twoje imię. Jest piękne jak osoba, która je nosi. - Nie miał pojęcia, co go podkusiło, żeby to powiedzieć. Éowina była w istocie bardzo ładna, ale nigdy przez myśl by Sauronowi nie przeszło, żeby chociaż ją pocałować. Przypomniało mu się, jak kiedyś komplementami i dworskim zachowaniem próbował uśpić czujność Galadrieli, która zdecydowanie była nazbyt podejrzliwa.

Dziewczyna zarumieniła się i uśmiechnęła. Jak ktoś taki mógł pokonać Czarnoksiężnika z Angmaru?

- Dziękuję, panie. Jak więc brzmi twoje imię?

Przez głowę przemknęło mu mnóstwo wymyślonych imion, jakie mógłby jej podać, ale nie zdecydował się na żadne z nich.

- Jestem Mairon, pani. - Kątem oka dojrzał, jak głowa Mithrandira błyskawicznie odwraca się w jego stronę.

- Merry opowiadał mi o oddziale elfów, który przybył, aby pomóc naszej armii - powiedział Faramir. - I że ostał się tylko jego dowódca. Ty nim jesteś, prawda?

- W rzeczy samej - odpowiedział Sauron, siląc się na zdawkowy ton.

- W takim razie, jestem tobie bardzo wdzięczny za pomoc. Nasze wojska chyba nie prezentowały się najlepiej.

- I nie najgorzej - stwierdził Sauron. Równie dobrze mógł przyznać, że gdyby nie "pewien incydent" jak to określił Gandalf, armie Gondoru i Rohanu prawdopodobnie spotkałaby klęska, ale postanowił tego nie rozstrząsać. - Oczywiście to nie mnie powinniście dziękować, tylko mojej pani, Galadrieli. Nie mogła znieść myśli, że elfowie odchodzą, zostawiając ludzi na pastwę Władcy Ciemności. - Widział zszokowany wyraz twarzy Mithrandira.

- A pomyśleć, że w moich stronach zaczęto ją uważać za wiedźmę - powiedziała Éowina. - Szkoda, że nie mogę jej osobiście podziękować i przeprosić. Zapewne większość elfów opuściła już Śródziemie.

Sauron nie miał zamiaru wyprowadzać jej z błędu. Owszem - większość elfów opuściła Śródziemie, ale był święcie przekonany, że Galadriela ma się wspaniale w swoim królestwie.

- Może wejdziemy do środka? - zaproponował Faramir, wskazując drzwi, najpewniej prowadzące do sali tronowej. - Musicie mi w końcu opowiedzieć, co stało się podczas bitwy.

*****

Oky... Powiedzmy, że napisane jest tutaj coś bardzo interesującego, bo co tu można napisać? No rozdział jest. Mogę przeprosić za błędy. W ostatnim rozdziale chyba tego nie zrobiłam.

Inne Przeznaczenie |LotR|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz