Pierwszy potwór

1K 54 29
                                    

Wpatrywałam się w martwą Sabrinę jak urzeczona.

Właśnie zabiłam człowieka. Tylko spokojnie...

ZABIŁAM CZŁOWIEKA!

Osunęłam się na podłogę, nie mogąc dłużej powstrzymać drżenia kolan.

- Ross, nic ci nie jest? - zapytał łagodnym głosem wiedźmin, kucając przy mnie.

- Ja... ja za-zabiłam człowieka - wydukałam.

- We własnej obronie. Ona chciała nas zabić. Uratowałaś mi życie.

Życie za życie. Sabrina zginęła, by mógł żyć Geralt. Ale kim ja byłam, by o tym decydować...

- N-nie... Ja tylko - Przełknęłam ślinę. - rzuciłam...

- I uratowałaś mi tym życie. Trafiłaś bezbłędnie. Nie widziałem w jej dłoni sztyletu. Gdyby nie ty, ja bym tu leżał.

Wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić.

- I c-co teraz?

- Najlepiej by było jak najszybciej się stąd wynosić - odparła Triss, otrząsnąwszy się z szoku.

- A-a...?

- Co z ciałem? - przerwała mi kobieta. - Zostanie tu. Tak będzie najbezpieczniej. Zabita swoją własną bronią.

- Tak Ross. Chodźmy. Im szybciej wyjedziemy, tym lepiej.

Ale ja ani drgnęłam. Nie byłam w stanie się ruszyć. O wstaniu i utrzymaniu się na nogach, w ogóle nie było mowy. Mieliśmy tak po prostu porzucić jej ciało. Pozwolić, by zaczęło się tu rozkładać i by odnaleźli ją mieszczanie, zwabieni smrodem nierozkładającego się mięsa.

- Ross, wstawaj do cholery! - krzyknęła Triss.

Następnie zostałam dość brutalnie postawiona na nogi. Uczepiłam się Geralta, by nie upaść, a on widząc w jakim jestem stanie, bez zbędnych ceregieli podniósł mnie i wyniósł z pomieszczenia.

- D-dziękuję - wykrztusiłam. - Co...?

- Ćśś... Bierzemy konie i wyjeżdżamy. Jak najszybciej się da - przerwała mi czarodziejka. - Geralt?

Mężczyzna kiwnął głową i postawił mnie na ziemi. Wziął pod rękę i zaczął prowadzić przez miasto, podążając za burzą kasztanowych włosów.

Gdyby nie on, już po kilku pierwszych krokach wylądowałabym twarzą w błocie. Na całe szczęście cały czas mnie podtrzymywał. Gdy w końcu, po kilkunastu minutach przedzierania się przez tłum, mojego potykania się o własne nogi i obelg rzucanych w naszą stronę, stanęliśmy przed karczmą, odetchnęłam z ulgą. Wiedźmin kazał osiodłać konie, Triss poszła zapłacić, a ja starałam się całą sobą nie zwrócić wcześniej jedzonego jabłka w karmelu.

- Cudownie! Załatwione - oznajmiła wesoło kobieta, wychodząc z budynku. - Wszystko w porządku? Jesteś zielona na twarzy.

- A wygląda jakby było? - odparłam słabo. - Zaraz zwymiotuję - jęknęłam i chwilę później wyrzuciłam z siebie zawartość żołądka, zmuszając tym samym czarodziejkę do szybkiego ewakuowania się z miejsca, w którym przed sekundą stała. Skończywszy, wytarłam usta wierzchem dłoni i wyprostowałam się, głęboko oddychając.

Triss przystawiła mi pod nos menażkę z wodą, bym mogła wypłukać usta.

- Też tak reagowałam. To zupełnie normalne. Spokojnie. - Pogładziła mnie po ramieniu, w czasie gdy pociągałam dwa spore łyki.

Chwilę później, kiedy oddałam jej bukłak, zjawił się Geralt z gotowymi końmi.

- Możemy ruszać. Czy coś się stało? - Popatrzył na mnie, na wymiociny parę kroków za mną. - Posłał mi współczujące spojrzenie. - Dasz radę jechać?

Wiedźmin - nowa przeszłość Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz