2

1K 58 5
                                    

Promienie wschodzącego słońca delikatnie muskały twarz szatynki. Dziewczyna obróciła się na drugi bok, mrucząc pod nosem. Doskonale zdawała sobie sprawę, że czasami bywała leniwa. Przypominając sobie powód, dla którego musi wstawać tak wcześnie rano, niechętnie podniosła się z ziemi.

Spojrzała na swojego karego kuca, który przywiązany do drzewa, smacznie skubał trawkę. Podeszła do niego i poklepała lekko po grzbiecie, by w ten sposób poinformować go, że stoi tuż obok. Podniosła z ziemi stare siodło i nałożyła je na grzbiet wierzchowca. Gdy zwierzak był gotowy do drogi, spakowała jeszcze do torby koc, a miecz przypięła do pasa. Szybkim ruchem wsiadła na czworonoga i ruszyła z nim, spokojnym tempem przed siebie.

Słyszała tylko stupod kopyt oraz ciche wypuszczanie powietrza przez kuca. Do jej głowy wdarł się pewien problem. Domyślała się, że nie łatwo jej będzie przekonać krasnoludy, aby wyruszyć z nimi w podróż. Idąc wraz z kompanią do Samotnej Góry, dostarczy ich blademu orkowi, który najprawdopodobniej zabije ich bezlitośnie.

Gnębiło ją poczucie winy. Nigdy tak nie miewała. Sama zwała się zabójcą na zlecenie, a sumienie nie gryzło ją przy każdej zabijanej osobie. Może dlatego, gdyż zazwyczaj byli to ludzie, którzy na śmierć zasłużyli. Ród Durina, a w szczególności cała ta kompania niczemu nie zawiniła. Jadąc nie myślała o niczym innym.

Gdyby Azog nie postawił sprawy w takich warunkach, napewno by się nie zgodziła. Tu nie chodziło o honor. Dziewczynie zależało na rodzinie. Na ich życiu. Wiedziała do czego jest zdolny ten potwór i nie chciała, aby jego gniew odbił się na bliskich jej osobach.

°°°

Kompania żwawo pokonywała na swych kucach oraz koniu, las będący częścią podróży. Promienie światła w dużych ilościach przedostawały się przez korony drzew, a radosne ćwierkanie ptaków dodawało otuchy dla wszystkich w nim przebywających.

Gandalf jechał ostatni. Prowadząc ciekawą rozmowę z hobbitem, palił swoją fajkę wypuszczając co chwilę rozmaite wzorki z dymu. Inne krasnoludy przekomarzali się ze sobą, nawet nie pamiętając przyczynę ich zawziętej walki słownej. Każdemu chodziło przede wszystkim oto, aby udowodnić swoją rację.

Na samym początku jechał organizator wyprawy, dowódca kompanii, król pod Górą, Thorin Dębowa Tarcza. Jadąc na czele, odrobinę oddalony od reszty, był pogrążony w myślach. Trzeba było przyznać, że rozmyślał wiele. Często wspominał złe czasy, co motywowało go do zemsty na tym, co sprawił, że jego życie stało się takie, a nie inne. Nie potrafił nikomu o tym powiedzieć. Prowadziło to do tego, że tłumił całą złość wewnątrz siebie. Nikt nie mógł mu pomóc, a nawet nikt nie podejrzewał, że owej pomocy potrzebuje. Bardzo dobrze ukrywał to pod maską oschłego krasnoluda, a w rzeczywistości pragnął to z siebie wyrzucić, lecz nie miał komu. Nie chciał, aby towarzysze zamartwiali się jego stanem. Pragnął, aby skupili się tylko na jednym. Na zdobyciu Góry.

– Thorinie! – z jego głębokich zamyśleń wyrwał go głos Balina. Odwrócił się wraz z kucem, gdzie zastał zaskakujący widok. Niska kobieta, siedząca na swoim wierzchowcu kierowała strzałę łuku w kierunku kompani. Na jej twarzy gościł zadziorny uśmieszek.

– Co tu się dzieje?! – warknął poddenerwowany krasnolud, lecz bardziej chodziło o to, że nie rozumiał całego zamieszania. Chwycił za rękojeść miecza, lecz jego ruch został zauważony przez szatynkę. Skierowała broń w jego stronę, ale wciąż miała na uwadze resztę kompani.

– Kim jesteście? – spytała, choć doskonale znała odpowiedź. To właśnie ich szukała, lecz w jej głowie istniał plan, którego trzymała się szczegółowo. Musiała brzmieć wiarygodnie.

In The End • Thorin OakenshieldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz