13

390 27 11
                                    

Nadszedł wieczór, kiedy to kompania dotarła do małej wioski, o której mówił im Thorin.

Dębowa Tarcza kazał im tu przybyć, gdy odpoczną i nabiorą nowych sił, a sam zaś ruszył właśnie z nią do tego miejsca. Wcale im się takowy plan nie podobał. Nie ufali jej, lecz nie mieli nic do powiedzenia. Gdy tylko chcieli wyrazić swoją opinię na ten temat, on uciszał ich natychmiastowo, nie chcąc ich słuchać.

Dlatego odetchnęli z ulgą, gdy po wkroczeniu do przez szerokie bramy ich oczom ukazał się dowódca kompanii.

– Thorinie, cieszymy się, że widzimy cię w tak dobrym stanie – rzekł uradowany Balin.

– I, że ta kobieta nie zabiła cię gdzieś w tym lesie – burknął Dwalin, nie okazując takiej euforii jak jego brat. Dębowa Tarcza zmierzył go ostrym spojrzeniem, na co drugi krasnolud przewrócił wymownie oczami – Czyś ty naprawdę powariował od tego spotkania z Azogiem? Wierzysz jej? Tej, która nas zdradziła?

– Dajcie jej spokój! – krzyknął rozwścieczony, na co kompania wzdrygnęła się ze strachu. Thorin nie potrafił zrozumieć swoich towarzyszy, ale po części nie rozumiał też i siebie. Sam nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie: dlaczego jej ufał?

Uspokoił się, starając się zapanować nad nerwami.

– Jutro ruszamy w dalszą drogę, ale tę noc spędzimy tutaj – wytłumaczył i zniknął między tłumem mieszkańców owego miasteczka.

– Ona go omamiła... – mruknął wrogo Dwalin, a stojący tuż obok niego siwobrody krasnolud cmoknął, wzdychając ciężko.

— Daj już spokój – wtrącił Balin, mając dość zachowania swojego brata – Thorin nigdy nie naraziłby naszego bezpieczeństwa, gdyby nie był pewny, że nic nam tu nie grozi. Jeżeli on jej ufa, to my zapewne też powinniśmy – wyjaśnił, dzieląc się swoim zdaniem.

W tym samym czasie Thorin znalazł się przy stojącej przy karczmie szatynce, która oparta o drewnianą kolumnę przypatrywała się kompanii ze smutkiem widniejącym w jej oczach.

– Nienawidzą mnie – westchnęła cicho, spuszczając głowę w dół.

Thorin stanął obok niej, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Obdarzył ją ciepłym, zatroskanym spojrzeniem. Bił się ze swoimi myślami, toczył z nimi zaciekłą walkę, gdyż serce podpowiadało całkowicie co innego niż rozum.

Czuł jak w jego sercu coś pęka i nawet jakby chciał to i tak nie potrafił się na nią złościć. Nie widział w niej mordercy, kogoś kto do cna przepełniony jest demonicznym złem, lecz widział w niej zwyczajną osobę, której serce przepełnia miłość do rodziny. Dla niego liczyło się to, że żałowała swoich czynów i chciała ten błąd za wszelką cenę naprawić.

Prawdopodobnie brak gniewu co do niej było spowodowane tym, że gdyby znalazł się w takiej samej sytuacji, a życie jego siostrzeńców zależałoby tylko od niego, zrobiłby to samo co ona.

Oddałby swoją duszę diabłu, podpisując pakt swoją własną krwią.

– Nie przejmuj się nimi – poradził ciepłym tonem głosu, jakby to było takie proste.

Jednakże jak miała się nie przejmować? Jak miała spojrzeć im w oczy po tym wszystkim? Jakim cudem tylko on był dla niej tak litościwy, choć skazała go na śmierć?

Nie miała odwagi, aby się tego dowiedzieć.

– Dziękuję za te nowe szaty – z zamyśleń znów wyrwał ją głos krasnoluda, który usilnie starał się zmienić temat, na nieco przyjemniejszy – Są naprawdę wygodne.

Evrie obdarzyła go rozbawionym spojrzeniem, przyglądając mu się dokładniej.

– Do twarzy waszej wysokości w zieleni – rzekła z uśmiechem, który udzielił się również i Thorinowi.

Spojrzał on na oliwkową koszulę, którą miał na sobie. Wygładził ją ręką, czując jej miękkość i delikatność.
Uśmiechnął się szczerze po raz pierwszy od długiego czasu.

Spojrzał prosto w jej oczy, które sprawiły, że nie potrafił się od nich oderwać. Mógł patrzeć w ich głębię godzinami, wiedząc, że nigdy mu się to nie znudzi.

Jednakże to ona jako pierwsza odwróciła wzrok, sprowadzając go z powrotem na ziemię. Odchrząknął cicho, zaciskając usta w wąską linię.

– Oprowadzisz mnie po okolicy? – te słowa wyrwały się z jego ust niekontrolowanie, ale ku jego zdziwieniu wcale ich nie żałował.

Kobieta zmarszczyła nieznacznie brwi, patrząc na niego uważnie, lecz gdy dostrzegła powagę na jego twarzy, wiedziała, że nie żartuje.

– Oczywiście – odparła przyjaźnie – Gdy zapadnie zmrok spotkajmy się na rynku – wytłumaczyła z delikatnym uśmiechem, który zdawał się być dla niego na swój sposób uroczy – A jak na razie rozgość się...

Po tych słowach, z szerokim uśmiechem odeszła w tylko sobie znanym kierunku.

In The End • Thorin OakenshieldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz