9

433 30 1
                                    

Wszyscy po twardym upadku ociężale podnieśli się do pozycji stojącej. Niektórzy jęczeli z bólu, a inni zdawali się nie zwracać uwagi na obrażenia, lecz na to jakie kłopoty ich czekają. Nie minęła chwila, gdy z ciemności wyskoczyły przerażające stwory o szpecących twarzach.

Gobliny zaatakowali całą kompanie. Bez problemu obezwładnili ich pomimo tego, że nikt nie chciał się tak łatwo poddać. Niestety stwory posiadały przewagę liczebną, co ostatecznie zadecydowało o ich losie. Kreatury zaczęli w sposób bardzo agresywny prowadzić ich w nieznane miejsce, które na pewno nie mogło wróżyć nic dobrego. Krasnoludy rzucali się na wszystkie strony nie mogąc uświadomić sobie, że nic nie zdziałają, a ich krzątanina idzie na marne.

Przemieszczali się przez ciemne, mokre i zimne korytarze. Każdy obawiał się co ich czeka. Pytania  takie jak Czy to koniec naszej wyprawy? lub Co nas tam czeka? wirowały w ich głowach, domagając się odpowiedzi. Po pewnym czasie znaleźli się w centrum całego królestwa goblinów. Okropna piosenka doszła do ich uszu, o mały włos nie pozbawiając ich słuchu. Im bliżej byli celu tym lepiej mogli przyjrzeć się ogromnemu Królowi Podziemi, który z perfidnym uśmiechem wyśmiewał ich skończony los. Goblin wstał, a ziemia zatrzęsła się lekko pod ciężarem jego ciała, gdy stawiał swe kroki.

– Co tu robicie?! – ryknął złowieszczo, a echo rozniosło się po każdym zakamarku góry. Przez moment nie odzywali się ani słowem, choć wiedzieli, że długo to nie potrwa.

- A więc... Szliśmy sobie drogą – Bofur przejął pałeczkę rozmówcy, starając się w jakikolwiek sposób coś zaradzić na ich przesądzony los – a właściwie ścieżką, a może to nawet nie ścieżką, tylko szlakiem – rozmyślał długo, by tylko zyskać jak najwięcej na czasie – To szliśmy sobię ni to ścieżką, ni to drogą, ni to szlakiem, a potem przestaliśmy. Zrobił się problem, bo we wtorek mieliśmy być u dalekich krewnych, ze strony mojej matki...– ciągnął, nie zdając sobie sprawy, że to jeszcze bardziej denerwuję władcę Goblinów.

– Cisza! – wrzasnął wściekle stwór – skoro nie chcą mówić, będą cienko śpiewać! – zaśmiał się sadystycznie, co przyprawiło większość o gęsią skórkę – Dajcie miażdżarkę i łamacz kości! – rozkazał, a jego podwładni zaczęli migiem wykonywać rozkaz – Najpierw najmłodszy! – wskazał na Oriego, który trząsł się ze strachu.

– Zaczekaj! – owe przestawienie przerwał Thorin i wyszedł z tłumu kompanów. Dziewczyna wciąż trzymała się z tyłu rozmyślając nad planem ucieczki, ale wciąż z zaciekawieniem przysłuchiwała się ich rozmowie.

– Coś takiego... Któż to? Thorin, syn Thraina. Król pod Górą – patrzył na niego z pogardą, której nikogo nie powinno się zaszczycać, nawet największego wroga – Byłbym zapomniał. Góry już nie masz i nie jesteś królem, czyli jesteś nikim! – zaczął go wyśmiewać, a krasnolud ledwo powstrzymywał się od ataku złości, gdyż wiedział, że może się to skończyć nieciekawie dla reszty towarzyszy – Znam kogoś kto dobrze zapłaci za twoją głowę. Tylko za głowę, bez całej reszty. Może wiesz o kim mówię? – spytał, ale odpowiedziała mu głucha cisza – O twoim dawnym wrogu, Bladym Orku na grzbiecie białego Warga. 

– Azog Plugawy został pokonany – odrzekł pewnie Dębowa Tarcza – Zginął na polu bitwy dawno temu!

– Sądzisz, że jego plugawe dni przeminęły? – spytał, nie wyczekując jego odpowiedzi, więc podszedł do jednego z goblinów – Przekaż Blademu Orkowi, że mam coś dla niego – wykrzywił usta we wrogi uśmiech, wręcz ohydny.

Zaraz po tym zaczęto szykować narzędzia śmierci. Gobliny z zaciekawieniem oglądali zabrane rzeczy krasnoludów, jakby to był dla nich najprzyjemniejszy widok. Jeden z nich natknął się na miecz Dębowej Tarczy. Z krzykiem przerażenia odsunął się jak najdalej od niego.

Gdy król ujrzał przyczynę zachowania swojego poddanego, także zrobił to samo. W jego oczach widniał ogromy strach.

– Znam ten miecz! – krzyknął rozzłoszczony – To pogromca goblinów! Siekacz! – z wielkim gniewem wpatrywał się w kompanię – Na plasterki ich! Zabić wszystkich! - nakazał, przybierając przy tym bezlitosny wyraz twarzy.

Potwory powaliły na ziemię Thorina, który nie mając przy sobie żadnej broni okazał się prawie bezsilny.

– Chwila! – nagle Evrie przepchnęła się przez tłum krasnoludów i znalazła się obok Dębowej Tarczy. Wszystkie walki przerwano, a spojrzenia zwrócono ku niej 

– A to kto? Kobieta? – zadrwił, a szydercze śmiechy zaczęły brzęczeć w jej głowie, jednakże nie chciała stracić panowania nad sobą, by jeszcze bardziej ich nie pogrążać.

– O potężny królu Goblinów – zaczęła, a jej ton głosu brzmiał bardzo uroczyście – bądź tak dobry i wypuść naszą kompanię, a w zamian darujemy ci życie – oznajmiła kłaniając się przed jego obliczem. Towarzysze zaczęli niespokojnie wiercić się w miejscu i mamrotać, że dziewczyna sprowadza na nich jeszcze większą zniewagę.

Nie byli zadowoleni, w przeciwieństwie do organizatora wyprawy. Thorin obserwował jej poczynania z nieukrywanym zdumieniem oraz coś w rodzaju podziwu.

– Słucham? Nie dość, że stawiasz warunki to jeszcze grozisz mi utratą życia?

– Zaprawdę jest to godna propozycja, zważając na to, że nie wiesz z kim masz do czynienia – wyjaśniła – Oto przed tobą stoi najpotężniejsza i najodważniejsza kompania jaką widziało Śródziemie! Nie narażaj się na gniew ich przewodnika!

– Czyli kogo? – spytał zbliżając swój ogromny łeb do jej drobnego ciała.

– Czyli mnie! – wyszeptała i z całej siły kopnęła króla w twarz. On jęknął z bólu, ręką łapiąc się za obolały pysk i z hukiem opadając na tron.

Szatynka skorzystała z chwili nieuwagi i szybko zgarnęła z ziemi jakikolwiek miecz, po czym zabiła nim kilka goblinów. Dostrzegła jak w ich kierunku zbliża się kolejna armia stworów i pomimo, że jej szanse na przeżycie malały z każdą sekundą, ona wciąż dzielnie dzierżyła w dłoni miecz.

Wystarczyła chwila, by nagły wybuch oszołomił wszystkich przebywających wewnątrz jaskini. Chmura dymu ogarnęła pomieszczenie, a w miejscu gdzie dochodziło światło kompania ujrzała zarysy postaci.

– Podnieście się i walczcie! – dobiegł do nich dobrze znany im głos.

– Gandlaf – szepnął do siebie Thorin, a uśmiech pojawił na twarzach innych. Czarodziej atakował gobliny, a krasnoludy wraz z Evrie brali z niego przykład.

– Za mną! Szybko! –nakazał, a reszta bez żadnego sprzeciwu wykonała to co poradził. Biegli przez tunele i kręte drogi. Co chwilę widzieli opadające w przepaść ciała potworów, których zabijali.

– Trzymajcie się mnie! – oznajmił Gandalf. Przed nimi znajdowało się wyjście z okropnej, podziemnej krainy. Droga była pusta i każdy pragnął by taka pozostała. Pędzili w stronę celu, lecz wtem przed nimi pojawił się król Goblinów. Rozwścieczony wlepił swe wielkie ślepia w kompanię.

– Myślałeś, że mi uciekniecie?! – powiedział, po czym uderzył czarodzieja maczugą – I co teraz magiku?! – warknął.

Gandalf przeciął mieczem brzuch potwora. Sam widok przyprawił niektórych o małe ciarki, pomimo tego, że byli przyzwyczajeni do tego rodzaju rzeczy.

– To koniec?!

Czarodziej wziął ostatni zamach i zabił króla Goblinów. Ciało stwora bezwładnie opadło na most, który nie wytrzymał ciężaru i zaczął spadać w dół, a kompania razem z nim.

In The End • Thorin OakenshieldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz