Rozdział 𝟝𝟠

2.3K 110 2
                                    

Przełknąłem głośno śline. Nie odrywałem wzroku od zmierzającego do mnie alfy. Jak łatwo się domyśleć dotarcie do mnie nie zajęło mi dużo czasu. Mężczyzna stanął nade mną i patrzył mi prosto w oczy. Po moim ciele przeszły ciarki. Uśmiechnąłem się w panice. Louis patrzył na mnie, a ja na niego.

- Wstań - nakazał, na co ja bez gadania wykonałem polecenie

Louis patrzył na beznamiętnie, aż końcu zrobił coś czego się nie spodziewałem w zaistniałej sytuacji. Uśmiechnął się do mnie.

- Eh. Zapewne, gdyby nie to, że posiadanie wnuków od jakiegoś czasu stało się moim marzeniem to pewnie teraz nie było, by tak wesoło. W każdym razie gratuluję wam - rzekł mój teść

Na słowa Louisa uśmiechnąłem się cierpko. Wtem wilkołak przede mną wyciągnął przed siebie dłoń. Od razu zrozumiałem o co mu chodzi. Chwyciłem dłoń alfy i lekko ją uścisnąłem. Po chwili obaj zabraliśmy swoje ręce. Louis spojrzał w stronę Alice, która to podeszła do nas chwilę temu. Mężczyzna uśmiechnął się do córki by potem zamknąć ją w niedźwiedzim uścisku. Moja żona zaśmiała się cicho i odwzajemniła gest swojego ojca. Po chwili oboje uwolnili siebie nawzajem z uścisku.

- No to teraz was czeka mnóstwo nie przespanych nocy i topienie się w pieluchach - zaśmiała się Melissa

Westchnąłem z uśmiechem na twarzy. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że moja teściowa mówi prawdę. Jeszcze trochę posiedzieliśmy u rodziców Alice, by potem wrócić do domu.

***

Alice

Czas mijał nie ubłaganie. Odkąd dowiedziałam się o tym, że będę matką minęło prawie dziewięć miesięcy. Stałam i patrzyłam na las, na który widok rozciągał się za naszym oknem. Jedną rękę trzymała na mocno wydętym już brzuchu, podczas, gdy druga zwisała swobodnie wzdłuż mojego tułowia. Wydawało by się, że wszystko jest w porządku. Jednak było wręcz przeciwnie. Wszystko to przez moją chorobę, która, jak się okazało, zagraża dziecku. Choć życiu tego maleństwa, które noszę pod sercem nic nie zagraża to przez moją dolegliwość jego geny mogą zostać uszkodzone w taki sam sposób co u Agnes, matki Amber. Ten fakt bardzo mnie martwił. Nie chciałam by moje dziecko było uważane za tak zwanego wybrakowanego, czyli wilka nie zdolnego do przemian.

Poczułam jak ktoś kładzie mi dłoń na ramieniu. Zerknęłam w stronę tego kogoś i ujżałam mojego męża. Jason uśmiechnął się do mnie by potem objąć mnie od tyłu i położyć mi głowę na ramieniu. Jedna z dłoni wilkołaka znalazła się na mojej, a konkretnie na tej, która spoczywała na moim brzuchu. Uśmiechnęłam się lekko i się rozluźniłam. Kiedy Jase był przy mnie czułam się o niebo lepiej, w końcu on i nasze nienarodzone jeszcze dziecko byli dla mnie całym światem.

- Martwisz się czymś? - zapytał nagle mój ukochany

- Eh... Tak - westchnęłam - i raczej się domyślasz czym

- Alice - przytulił mnie odrobinę mocniej - wszystko będzie w porządku

- A co jeśli nie? - wyswobodziłam się z ramion Jasona

- Nie myśl o tym - położył mi dłoń na policzku

- Jase, a co jeśli... - zaczęłam jednak on przyłożył mi palec do ust

- Przestań już - rzekł i pochylił lekko głowę, by potem złączyć nasze usta w pełnym namiętności pocałunku

Po dłuższej chwili oderwaliśmy się od siebie.

- Mamy dla ciebie niespodzianke kochanie - powiedział Jason z uśmiechem na ustach

- Mamy? - zdziwiłam się

- Chodźcie! - krzyknął nagle Jase

Wtem do salonu wpadła cała nasza banda, w tym Lily i Amber. Z zdziwienia rozdziabiłam usta.

- Jase? - spojrzałam na męża

- Postanowilyśmy urządzić ci baby shower - krzyknęła ze szczęścia Diana, prawie zabijając się na dywanie

Cała obecna tam szósta miała coś ze sobą. Westchnęłam z uśmiechem i pokiwałam głową. No cóż. Zapowiada się ciekawy wieczór.

Z życia wilkołakaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz