Rozdział 34: Dalsza droga i kolejne problemy

814 38 8
                                    

Następnego dnia staliśmy dość wcześnie, żeby zdążyć przyszykować się do podróży. Beorn zaopatrzył nas w prowiant, wodę, kuce, a niektórym dołożył również broni. Ruszac powinniśmy jak najszybciej, ponieważ Dzień Durina nieubłaganie się zbliżał, a nas od samej Mrocznej Puszczy dzieliło kilka dni drogi.

Podczas, gdy Gandalf odbywał rozmowę z Beornem, ładowaliśmy ostateczne pakunki na kuce. Kucyków jednak nie starczyło dla wszystkich, więc między innymi ja i Thorin musieliśmy się jednym podzielic. Wsiadłam na naszego wierzchowca, mój mąż za mną. 

- Gandalf! Czas ucieka - ponaglił czarodzieja Dębowa Tarcza.

- Jedźcie, póki macie światło...

Usłyszałam daleki głos gospodarza.

- ... ci którzy was tropią, są blisko.

Bez zbędnego czekania, zaraz po tym jak Gandalf wsiadł na swojego konia, ruszyliśmy.

***

Mimo świadomości, jakie niebezpieczeństwa mogą nas w każdej chwili spotkac całkiem podobała mi się jazda. Thorin wtulił się w moje plecy, moje dłonie trzymające uzdy były jednocześnie splecione z jego, co chwilę czułam rytmiczne uderzenia ciepła na moim odsłoniętym karku. Wiał lekki wiatr, niebo było lekko zachmurzone białymi obłokami, gdyby nie podskakiwanie przez bieg kuca wszystko byłoby idealnie.

- Nad czym tak rozmyślasz?

Ze skupienia wyrwał mnie głos męża, jednak zamiast odpowiedziec zaczęłam się śmiac, bo jego broda otarła się o moją szyję

- Co takiego śmiesznego? - spytał, a ja roześmiałam się bardziej

- Twoja broda... - wysapałam - to łaskocze!

- Masz na myśli, kiedy robię tak? 

I znowu poczułam jego zarost na skórze.

- Przestań! Tak nie wolno! - poskarżyłam się.

Kątem oka widziałam uśmiech jadącego obok nas Balina. Widok uśmiechniętej mnie i Thorina na pewno go cieszył, w końcu w moim życiu nieczęsto miałam okazje do radości.

***

Po kilku godzinach jazdy praktycznie każdemu zaczął dokuczac głód, więc postanowiliśmy się zatrzymac i zjeśc obiad, na który akurat przypadała pora.

Do pilnowania kuców Beorna wyznaczyliśmy czterech kompanów, nie chcąc miec nieprzyjemności z ich właścicielem, gdyby coś im się stało. Glóin rozpalił już ogień, a po posiłek wysłani zostali moi siostrzeńcy. 

Nie minęło 10 minut od ich odejścia, a podczas siedzenia przy drzewie usłyszałam szelest za mną tuż przy obozie.

- Cii - uciszyłam Dwalina, z którym akurat rozmawiałam.

- Co się dzieje?

- Coś tam jest - powiedziałam cicho, po czym szybko sięgnęłam po leżący obok mnie łuk i nałożyłam strzałę celując w miejsce, z którego dobiegł dźwięk. Nie spuszczałam go z oka, dzięki czemu w ułamku sekundy udało mi się dostrzec w cieniu drzew bardzo nieludzki kształt. Bez wahania wypuściłam strzałę od razu trafiając,  zaraz potem na ziemię osunął się martwy ork. Podeszłam bliżej.

- Zwiadowca - stwierdziłam - Możliwe, że nie jedyny...

Zaraz potem dotarła do mnie straszliwa rzeczywistośc:

W tym lesie prawdopodobnie są orkowie...

Tak jak Fili i Kili.

- Pójdę poszukac chłopców - oznajmiłam przypinając miecz do pasa.

Forever togetherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz