Rozdział 5

58 9 3
                                    

~o~

Kolejna bezsenna noc, kolejny bezsensowny obchód miasta po zmroku. Fenris przeczesał palcami mokre włosy. Deszcz padał przez większą część popołudnia, zmywając brud i kurz dnia codziennego z kamiennych ulic miasta, zacierając przy tym ślady. Elf warknął sfrustrowany. To było nie do pomyślenia. Nikt nic nie widział, nie słyszał. Mieszkańcy domów stojących prze placu, gdzie prawdopodobnie została zaatakowana Reiven, twierdzili, że tamtej nocy panował spokój. Bezdomni okupujący slumsy w części Mrokowiska znajdującej się bezpośrednio pod Wyższym Miastem widzieli cienie kilku ludzi wychodzących z tunelu wiodącego do Katowni. Nie było wśród nich kobiety. Garść informacji zebrana pośród biedaków była bezużyteczna. Reiven nie było już trzeci dzień i jej poddani zaczynali się niecierpliwić. Bran poinformował obywateli, że Hawke złapała jakąś paskudną chorobę, oczywiście nic, co mogłoby zagrozić jej życiu, ale było zaraźliwe. Oczywiście zaraz zaczęły się plotki. Przed wejściem do rezydencji wicehrabiny postawiono straże, by zapobiec odwiedzinom nieproszonych, natrętnych gości, którzy rzekomo mogliby się zarazić wietrzną ospą. Oficjalnie Hawke została poddana kwarantannie. Cullen zadbał nawet, by jeden z uzdrowicieli z Kręgu odwiedzał dwa razy dziennie jej dom, w obstawie kilku templariuszy. Wszystko, by zapobiec niepotrzebnej panice.

Fenris warknął przeciągle. Nie dało się ukryć, że sam zaczynał panikować. W jego głowie tysiąc pytań, te najgorsze odsuwał na samo dno. A co, jeśli jej nie znajdą? Co, jeśli znajdą ją za późno? Czy jest w stanie bez niej żyć? Głupiec, myślał sobie. Na ostatnie pytanie znał odpowiedź. Co innego było tęsknić za nią, gdy wiedziało się, że jest parę ulic od jego rezydencji. Tęsknić za jej dotykiem, zapachem, głosem, ale obserwować ją z daleka, ciesząc oczy widokiem kobiety. Co innego żyć w przeświadczeniu, że jej już nie ma.

Elf wszedł po kilku schodach do rezydencji Hawke'ów nie zatrzymywany przez gwardzistów, co oburzyło kilku arystokratów pragnących spotkać się z wicehrabiną mimo groźby zarażenia chorobą.

Wewnątrz domu przywitała go cisza. Orana wysunęła się z kuchni, nadzieja na jakiekolwiek wieści widoczna na jej twarzy. Pokręcił głową i oczy elfki wypełniły się powstrzymywanymi łzami.

– Przyszło kilka wiadomości – powiedziała wreszcie opanowując emocje. Gestem ręki wskazała biurko przy ścianie. – Nie wiem, co mam z nimi zrobić.

– Gdy Hawke wróci, sama się tym zajmie.

Orana jęknęła przeciągle, łzy niczym koraliki zaczęły spływać po bladych policzkach elfki.

– Orana... ona wróci – jego głos zabrzmiał twardo i wcale nie uspokoił szlochającej elfki. Fenris potrząsnął głową, nie chciał urazić służącej. Stwórca mu świadkiem, wiedział dokładnie, jak się czuła.

– Orana, spójrz na mnie – tym razem jego głos był łagodny, jakby przemawiał do dziecka. – Hawke wychodziła z dużo gorszych tarapatów. Znajdziemy ją – zapewnił.

Orana otarła rękawem mokre policzki i na powrót zaszyła się w kuchni.

Elf zerknął na biurko, na którym zbierała się sterta listów. Konkretnie jedna koperta przykuła jego wzrok. Zapieczętowana woskiem, ale bez odcisku pieczęci. Fenris ściągnął brwi. Znał ten styl pisma, pełen ozdobnych zawijasów, kreślonych pewną ręką Sebastiana.

Nie wiadomo skąd, złość wyrwała się z uwięzi rozumu. Był o krok od chwycenia wiadomości i wrzucenia jej w ogień paleniska.

Gdy przypomniał sobie pożegnanie Sebastiana i Reiven...

Nie wyszedł z cienia, w którym się skrywał. Widział jednak wszystko. Widział Reiven wtulającą się w ramiona byłego zakonnika. Nie słyszał słów, jakie wymienili, ale po rumieńcu, jakim zapłonęła twarz wicehrabiny był pewien, że nie spodobałoby mu się to. Gdy palce łucznika przesunęły się po jej policzku, elf czuł, jak robi mu się gorąco. Gdyby Sebastian był na tyle bezczelny... gdyby ją pocałował... Fenris był gotowy wyrwać mu serce. Skąd brała się w nim ta nienawiść?

Na rozstaju drógOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz