~o~
Nie wiedziała, czy pozostawała pochylona nad zwłokami elfa kilka sekund, czy może całą wieczność. To było mało istotne. Wszystko wydawało się mało istotne w obliczu czarnej rozpaczy, jaka ją pochłonęła. Zdrętwiałe palce kobiety machinalnie prześlizgiwały się po śnieżnobiałych włosach. Oczy zwrócone na zastygłą w szoku twarz ledwie dostrzegały cokolwiek poprzez łzy. Krzyczała, póki gardło nie odmówiło posłuszeństwa. Deszcz zaczął padać, okrywając świat wokół szarością, krew mieszała się z wodą tworząc głębokie kałuże w miejscach, gdzie żelazne stopy makabrycznych posągów uczyniły wgniecenia w granitowych płytach.
Uniosła twarz patrząc szczypiącymi od łez oczami w szare chmury, deszcz obmywał jej zabrudzoną twarz, spływał po metalowych częściach zbroi, przesiąkał przez skórzany kaftan. Mokra koszula przylegała do ciała sprawiając, że marzła do szpiku kości. Nie miała jednak woli, by opuścić to straszne miejsce. Czuła się bezwolna, złamana i zagubiona.
Pac, pac, pac – dźwięk kropel obijających się o naramienniki niczym monotonna mantra. Plask, plask, plask – zimny deszcz rozpryskiwał się o szary metal napierśnika Fernisa.
Gdzieś z daleka dobiegł ją cichy, monotonny odgłos. Z początku nie zwracała nań uwagi. Ten dziwny głos wydawał się dochodzić gdzieś sponad chmur, ciche mamrotanie łączyło się z odgłosami deszczu. Dopiero, gdy wytężyła słuch zrozumiała, że są to słowa modlitwy. Kto mógł jednak modlić się w takiej chwili, w tej opustoszałej, przerażającej budowli pełnej śmierci. Słowa Pieśni Światła przypominały zmarłego przyjaciela. Jego spokojny, aksamitny głos emanujący wiarą.
Reiven zagryzła mocno wargę starając się powstrzymać głuchy szloch. Wspomnienie pazurzastej dłoni szkieletu, zbroczonej krwią Vaela, wzbudziło w niej kolejną falę czystej rozpaczy. Jego twarz, gdy patrzał na nią lazurowymi oczami, ze zdziwieniem i żalem.
Kolejna osoba, której nie zdołała uratować, kolejna kochana osoba, którą pociągnęła na dno.Opuściła oczy, spoglądając w odległy kąt dziedzińca. Kusa tunika Isabeli przesiąkła do cna krwią, ciemne pukle włosów wysunęły się spod błękitnej chustki, teraz szarej od pyłu i zaschłej posoki. Długie nogi Isabeli połyskiwały od deszczu ciemną opaloną skórą.
– To nie powinno być tak – sama nie wiedziała, skąd taka myśl wzięła się w jej głowie. Jakieś ulotne wrażenie nieprawidłowości. Zmarszczyła brwi patrząc na ciało piratki, jej oczy prześliznęły się po nagich nogach.
– Powinna mieć ranę na udzie – nie była pewna, czy ma rację. Skupiła się mocniej. Wspomnienia wydawały się poszarpane, niewyraźne, zdarzenia mętne. Westchnęła cicho, nie było sensu się nad tym zastanawiać. Ciemna łapa desperacji znów zaczęła chwytać ją za gardło.
„Nie zostanę opuszczony, by błąkać się po drogach Pustki..." – pazury beznadziei cofnęły się pod naporem głosu, który Hawke rozpoznała. Miękki aksamitny głos Sebastiana.
Nagle jej umysł rozjaśnił się. Spojrzała dokoła zwalczając niemoc, jaka ją przygniatała.
Sebastian został ranny na nabrzeżu. Merrill miała się nim zaopiekować. Reiven obróciła się bokiem do głównego dziedzińca.
– Jak to możliwe, że idąc tu widziała zmiażdżone ciało elfki? Jakby na wezwanie w jej głowie rozbłysnął obraz. Potężna stopa żelaznego posągu trafiła Merrill w plecy, jednym kopnięciem posyłając ją na kilka metrów. Czarodziejka uderzyła o kamienny mur, niemal słychać było chrzęst łamanych kości. Osunęła się na posadzkę i więcej nie wstała.
CZYTASZ
Na rozstaju dróg
Fanfiction(uniwersum Reiveny Hawke) Po zniszczeniu Świątyni i bitwie w Katowni mieszkańcy Kirkwall oddają władzę w ręce swojej czempionki. Hawke musi zdecydować, co w jej życiu jest najważniejsze, uczucie do ponurego elfa czy obietnica złożona przyjacielowi...