Rozdział 6

60 8 3
                                    

~o~

Thomas MacCoy pochylił się nad stołem. Jego czarne, bystre oczy przesuwały się po rozciągniętej przed nim mapie. Pionkami szachowymi pozaznaczał możliwe lokacje obozu rebeliantów. Czekając na wieści od swoich popleczników i szpiegów zastanawiał się, czy o niczym nie zapomniał. Silny powiew wiatru wdarł się do wnętrza namiotu i zatargał czerwonym suknem rozpiętym na masywnych wspornikach. Thom wzdrygnął się czując na plecach zimny dotyk powietrza. Jesień nadchodziła wielkimi krokami. Tutaj, na północy Starkhaven, bywała krótka i błotnista. Kilka miesięcy i górskie przełęcze zostaną zasypane śniegiem, a wtedy armia książęca nie zdoła przedrzeć się w głąb górskich lasów, gdzie buszowali rebelianci na czele z dawno utraconym księciem.

Thomas pamiętał Sebastiana jako młodego pętaka, który nie potrafił odmówić sobie czegokolwiek. Wieść niosła, że pod wpływem lat spędzonych w zakonie zmienił się. Thomasowi było to obojętne. Osobiście nic do niego nie miał. Stwórca świadkiem, że może nawet awanturnik i kobieciarz mógłby być lepszym władcą niż obecny książę. Przynajmniej miałby jaja. Ale powrót najmłodszego Vaela zagrażał pozycji MacCoy'ów na dworze. Poślednia rodzina szlachecka, która przy tym głupcu Goranie wyrosła na jedną z potęg kraju, mogła utracić swoją uprzywilejowaną pozycję, gdyby władzę przejął bardziej rozgarnięty władca. Prawda była taka, że nawet obecnie grunt usuwał im się spod stóp. Jeszcze do niedawna jego siostra była o krok od poślubienia Gorana, tymczasem obleśny cap wolał dziewki z podrzędnych tawern. Tron wyślizgiwał się Felicji z rąk. Thom, jako głowa rodu i do niedawna wielki kanclerz Starhaven, miał niemal nieograniczoną władzę. Z niewiadomych przyczyn „książę" uznał, że ma go już dość, a może po prostu podejrzewał go o zdradę. Odebrał mu tytuł i wysłał wraz z wojskiem na polowanie na rebeliantów. MacCoy wiedział, że musi się uporać z tym zadaniem do zimy. Musiał jak najszybciej wrócić na dwór pilnować swoich spraw. Gdyby na dodatek udało mu się zabić samozwańczego księcia, odzyskałby na nowo zaufanie władcy.

Szlachcic odwrócił wzrok od map spoglądając smętnie ponad stół. Wiatr się zmagał, a wraz z nim poczucie niepokoju. Thomas westchnął zastanawiając się, co teraz może robić jego świeżo poślubiona małżonka. Zapewne szykowała się do kolacji w ich wspaniałym pałacyku pod miastem. Z ciężkim sercem podszedł do stołu stojącego z boku, na którym rozłożono jadło i napoje.

Nalał sobie czerwonego wina i obrócił tylko po to, by omal nie zderzyć się z jasnowłosym elfem, zapewne jakimś służącym, sądząc po stroju. Szlachcic zmarszczył brew czekając, aż głupiec usunie mu się z drogi. Tymczasem mężczyzna uśmiechnął się do niego tajemniczo, wykonując jednocześnie szybki ruch ręką. W jego dłoni coś błysło i dopiero po chwili Thomas MacCoy zdał sobie sprawę, że został dźgnięty wprost pod serce. Jego przetykany złotem kaftan zalał się krwią, mieszając z winem, którym sam się oblał, osuwając na kolana.

– Kto... – wycharczał, czując w ustach posmak krwi.

– Książę Starkhaven przesyła pozdrowienia – wyszeptał nieznajomy, w jego tonie doskonale dosłyszalny antivański akcent. Thomas zamrugał, starając się dłonią zatamować krwawienie, bezowocnie jednak.

– Seb...seb... –

Elf otarł wąski sztylet i ukrył go w bucie. Podszedł do stołu i nalał sobie wina.

– To śmieszne – zaczął, spoglądając na umierającego z politowaniem. Służysz Goranowi, a gdy wspomniałem o księciu, pierwsza myśl, która pojawiła się w twoim gasnącym umyśle była ta o Sebastianie Vael, hm... interesująco, czyż nie?

MacCoy opadł niemal bezgłośnie na ziemię wyłożoną grubym, kremowym dywanem.

– Gooo...rannnn.. – wycharczał, wyciągając umazaną we krwi dłoń. Elf wychylił jednym haustem wino i przesunął się w kąt namiotu, niemal całkiem znikając mu z pola widzenia.

Na rozstaju drógOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz