Rozdział 7

59 6 3
                                    

Varric wyprostował się, spoconymi dłońmi trzymał się mocno burty. Na Stwórcę, gdy tak paskudnie kołysało, przeklinał w myśli swoje lenistwo. Gdyby nie ono, stałby teraz twardo na ziemi. Krasnolud prychnął, raczej biegłby co sił w jego krótkich nogach, by nie zgubić w głuszy dwójki elfów. Nie, mimo kołysania i nieustanej rebelii w jego żołądku, podróż statkiem była lepszym wyjściem niż podążaniem za zimnym tropem poprzez podmokłe tereny leśne.

Odwrócił się tyłem do fal spoglądając na pokład. Isabela zupełnie nie przejmowała się kołysaniem łajby. Wprost przeciwnie, pośród muskularnych ciał żeglarzy, z wiatrem we włosach, połyskująca w ostrym słońcu tonami biżuterii, wydawała się być w swoim żywiole. I tylko on zdawał się dostrzegać napięcie w jej ruchach. Ta pokrętna piracka dusza nie była pozbawiona wszelkich uczuć, jak mogłoby się wydawać komuś postronnemu.

Isabela warknęła coś do bosmana, po czym obróciła się do Carvera, obdarzając Strażnika lubieżnym uśmiechem. Hawke zignorował ją, uparcie przyglądając się linii brzegowej majaczącej na horyzoncie, jakby spodziewał się, że z tej odległości dostrzeże Reiven.

Junior, w przeciwieństwie do Isabeli, kipiał niepokojem. Ostatnie dni były nie do wytrzymania, stał się zrzędliwy i uparty bardziej niż zwykle. Nikt go jednak za to nie winił, wszyscy przymykali oko na nagłe wybuchy szewskiej pasji zakończone często totalnym pijaństwem. We wszystkich tych czynnościach gorliwie towarzyszył mu Fenris. Obaj znaleźli wspólny mianownik – obawę o Reiven. Varric przeczesał dłonią potargane włosy. Hawke zaginęła dwa tygodnie temu i wszyscy wkoło zaczynali pomału wariować. Nawet on sam musiał przyznać przed sobą, że od jej zniknięcia jakoś podejrzanie brzydził się piórem, nie napisał ni rozdziału, nawet marnego strzępu romansidła.

Człowiek siedzący na bocianim gnieździe zagwizdał przeciągle i Isabela wspięła się na górny pokład z lunetą w ręku. Carver poszedł za nią i nawet Varric powolutku i ostrożnie przesunął się w stronę schodów, mając nadzieję, że jakieś mocniejsze chybotnięcie statku nie pośle go na tyłek ku uciesze pani kapitan i jej żeglarzy.

– Nic nie widzę – wymamrotał Strażnik, mrużąc oczy.

Isabela odsunęła lunetę od oka i podała ją chłopakowi.

– Zbliżamy się – oznajmiła podchodzącemu powoli Varricowi.

–Dzięki niech będą Stwórcy – mruknął krasnolud odbierając lunetę Carverowi.

– Kiedy tam dotrzemy?

Isabela oblizała wargi, najpierw spojrzała na białe żagle za jej plecami, lekko wydęte, potem zerknęła na wysokie fale roztrzaskujące się z głośnym hukiem o wystające ponad poziom wody ostre skały.

– Juto o świcie – oświadczyła.

Carver prychnął pogardliwie.

– Mogłem iść z Fenrisem.

– Nie podoba ci się moja gościna? –Isabela uśmiechnęła się szelmowsko.

– To strata czasu – warknął Carver nie wiadomo, czy mając na myśli podróż wzdłuż wybrzeża, czy może ciągle ponawiane przez piratkę próby zaciągnięcia go do łóżka.

– Och, ta podróż byłaby bardzo przyjemna, gdybyś przestał się tak ciskać i nieco się rozluźnił, zapewniam cię...

Varric jedynie przewrócił oczami.

– Założę się, że będziemy w wiosce przed resztą. Głowa do góry Junior, tam na pewno natrafimy na trop. Trzech templariuszy i czarodziejka nie mogli po prostu rozpłynąć się w powietrzu.

Na rozstaju drógOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz